„Żyjemy marzeniami!” – wywiad z Michałem Baranem, dyrektorem sportowym Miasta Szkła Krosno

fot. Miasto Szkła Krosno / 1lm.pzkosz.pl

Piotr Janczarczyk: Jaki jest wspólny wniosek Miasta Szkła Krosno po ubiegłym sezonie, który zakończył się dla Was już na pierwszej rundzie play-offów?

Michał Baran, dyrektor sportowy Miasta Szkła Krosno: Wspólny wniosek jest taki, że to, co się raz nie udało, musi udać się za drugim razem. A jeśli nie za drugim, to za trzecim. Trochę drogą Górnika Wałbrzych. A tak całkiem poważnie – analizowaliśmy całą sytuację. Już w tamtym sezonie pojawiła się możliwość wzmocnienia na pozycji numer cztery, uzupełnienie składu. Nie zrobiliśmy tego. Kontuzja Maksa Zagórskiego pokazała, że powinniśmy to zrobić i załatać dziurę na tej pozycji. Tego błędu nie chcemy popełnić w tym roku, więc już teraz jesteśmy na etapie poszukiwania zawodnika, żeby wzmocnić rotację, która i tak jest już okazała.

Dlaczego w tym sezonie miałoby być lepiej niż w poprzednim? Jakie są podstawy, aby kibice w to uwierzyli?

Choćby dlatego, że teraz mamy zmiennika na pozycji numer pięć. Dzisiaj Bartek Chodukiewicz wypełnia tę dziurę, gdy z boiska musi zejść Przemek Wrona. Jeśli chodzi o rozgrywających – wbrew komentarzom: Myles Rasnick był czystą „dwójką”, ten chłopak miał duże problemy z podaniami, gdy był kryty hard show. Do tego jego parametry fizyczne powodowały missmatche. Wydaje się, że dziś mamy bardziej kompletnego gracza. Tre Jackson to zawodnik większy, z lepszym ciałem, dobrze podający. Ma duże koszykarskie IQ. Ten zespół jest bardziej kompletny. Kontynuacja pracy z trenerem Edmundsem Valeiko powoduje, że trzon drużyny może procentować. Nie uczą się wszystkiego od nowa, zawodnicy znają jego temperament. My również uczyliśmy się tej współpracy, która niezawsze jest łatwa. Tacy ludzie zawsze chcą lepiej, codziennie dzwoni telefon, codziennie jest coś do poprawy. Nauczyliśmy się siebie nawzajem, a ten zespół jest na dobrej drodze, co założyliśmy sobie i w tym, i w tamtym roku. Celem jest rozstawienie podczas pierwszej rundy play-offów. Jeśli już będziemy w czwórce, to myślę, że hala wypełni jak się za czasów ekstraklasowych, a doping poniesie nas do sukcesu. Czy to będzie awans do ekstraklasy? Tego dziś nie wiem. Na pewno są podwaliny do tego, by ten sezon był lepszy od poprzedniego.

Dlaczego – chyba jako jedyni w pierwszej lidze – rokrocznie decydujecie się na szukanie potencjalnego zawodnika bezpośrednio na miejscu – w Stanach Zjednoczonych? Jakie są kulisy tej metody? Robiliście tak już nawet w ekstraklasie.

Dzień po awansie Miasta Szkła do ekstraklasy ze mną w roli trenera zadzwonił do mnie prezes klubu. To był poranek. Powiedział, żebym przyjechał do hotelu Portius, ponieważ jest tam z agentem Andrzejem Gostomskim. Padła sugestia, abym poleciał do Stanów Zjednoczonych, bo mamy tak mały budżet na trzech obcokrajowców, że może się to nie udać online. Ceny wskazane przez agentów są podrasowywane. Na campie – 30 kilometrów od Las Vegas – poznaliśmy się ze śp. Mindaugasem Budzinauskasem. Wynajęliśmy nawet pokój dwuosobowy, żeby było taniej. Camp z kolei był organizowany przez partnerów Huberta Radke, a MVP został wtedy okrzyknięty Kareem Maddox. Gość, który 1,5 roku pracował w radiu, a na Twitterze pisano, że ściągnęliśmy najgorszego obcokrajowca. Potem okazał się najlepszą czwórką w lidze i chyba zarazem najtańszą czwórką w lidze. Zarabiał – na tamte czasy – 3000 dolarów miesięcznie. To było kosmicznie mało. Dzięki temu udało nam się dołożyć do składu Chrisa Czerapowicza i Royce’a Woolridge’a – również za bardzo małą pensją, podobną do tej Maddoxa. Wszystkie transfery były trafione i dzięki temu ten zespół awansował do półfinału Pucharu Polski. Trafiliśmy z Maddoxem, a później prezes pytał, czy chcę znów lecieć do Stanów.

I tak rokrocznie?

Dokładnie. Nie mogłem powiedzieć, że nie chcę. To jest mekka koszykówki. Od rana spędza się czas na campach. Są to często campy kultowe – tak jak ten Michaela Harta. Kultowe miejsce, kultowi ludzie, trenerzy z NCAA, trenerzy z całego świata, a wszystko to w hali, która… przypomina garaż. Niesamowite przeżycie! Po tych wszystkich campach idzie się na Summer League, kolejne 3 czy 4 gry NBA. Jest co robić. Człowiek wraca do Polski z głową pełną koszykówki i pełnym notesem nazwisk. Potem sprawdzam, jak sobie radzą ci, których jednak nie wzięliśmy do drużyny. Nie uważam, że latanie do Stanów Zjednoczonych to jest jedyne wyjście, natomiast to też nie jest tak, że nikt tam z Polski nie lata. W tamtym roku był chyba Przemysław Frasunkiewicz, w tym roku spotkałem Aarona Cela.

Ale właśnie – jak to wygląda w warunkach pierwszoligowych?

Jeśli ktoś chce mieć pewność, że pieniądze są odpowiednio wydawane, i ufa swojemu pracownikowi – tak jak prezes Miasta Szkła ufa mi – to my praktycznie za każdym razem wydaliśmy je odpowiednio. Był Kareem Maddox, był Jayvaugh Pinkston, był Myles Rasnick, a teraz jest Tre Jackson. Po tegorocznym campie mieliśmy nawet pięć czy sześć opcji. Każdy z tych graczy poradziłby sobie lepiej lub gorzej na poziomie pierwszej ligi. Pamiętajmy, że oczekiwania są duże, jakbyśmy ściągali zawodnika za ok. 7 tysięcy dolarów. Tre Jackson to młody chłopak, który gra za małe pieniądze i uczy się koszykówki europejskiej. Na szczęście uczy się na tyle szybko, że nie muszę się wstydzić. To jest chłopak, który poradziłby sobie na poziomie ekstraklasy.

W takim razie, co jest największą trudnością w pozyskaniu takiego zawodnika? Małe miasto, ograniczony budżet czy jeszcze coś innego?

Gdy pojechałem na ten camp, na którym znalazłem Tre Jacksona, to byli tam praktycznie sami zawodnicy, którzy mają trafić do NBA i Euroligi. Wiedziałem, że tam chyba nikogo nie znajdziemy. Szef campu wskazał mi dwóch chłopaków, którzy byli rookie, i tylko na nich było nas stać. Jednym z nich był Tre Jackson. Siedziałem wtedy z Aaronem Celem i też ocenił go pozytywnie. Trudność z przekonaniem takich graczy jest między innymi taka, że… nie wiedzą, gdzie jest Polska. Poświęciłem zawodnikowi pół godziny, jego agentowi półtorej godziny, żeby wieczorem dostać wiadomość o treści: „guys, are you playing in top league?„. Oni wciąż nie wiedzieli, że my gramy w pierwszej lidze. Później zaczęły się pytania, czy w Polsce nie ma wojny. Takie pytania są frustrujące. Co jest jednak fajne? Polska ma bardzo dobrą opinię jako rynek do promocji zawodników – polska ekstraklasa szczególnie. Smutne jest to, że ci ludzie przychodzą tutaj na rok. Są to na tyle małe pieniądze, że taki zawodnik jak Tre Jackson wręcz… powinien iść dalej. Jedynym pomysłem na przedłużenie współpracy z nim jest awans do ekstraklasy. Mamy podpisany kontrakt – za dużo większe pieniądze – na jego ewentualne występy właśnie w ekstraklasie.

Odbijmy w inną stronę. Jakie są codzienne zadania dyrektora sportowego w pierwszoligowym klubie? Jest was niewielu.

Moim zdaniem brak dyrektorów sportowych w polskich klubach wynika z braku chęci przejścia granicy profesjonalizmu danej organizacji. To po pierwsze. Po drugie – trenerzy zwyczajnie boją się współpracy z dyrektorami sportowymi, bo to właśnie oni będą patrzeć im na ręce. To są przeważnie ludzie, którzy naprawdę znają się na koszykówce. Dla przykładu – trener Edmunds Valeiko też w tym roku otrzymał propozycję, aby wyruszyć do Stanów Zjednoczonych…

Właśnie! Dlaczego to nie trener drużyny wybrał się w podróż?

Był na zgrupowaniu reprezentacji Łotwy i stwierdził, że na tyle dobrze zrobiłem to rok temu, że chce, abym zrobił to ponownie.

Musicie żyć w dobrych relacjach.

Mamy dobrą relację. Trener Valeiko ma do mnie zaufanie i uważa, że znam się na koszykówce. Uważam, że obecność w klubie dyrektora sportowego naprawdę wnosi wiele do pracy trenera. W sytuacji krytycznej – gdy prezes zaczyna się denerwować, słucha sugestii sponsorów – trzeba być pośrednikiem i zachować spokój. Takie sytuacje już mieliśmy – między innymi w tym roku: po porażkach z Polonią oraz Treflem. Były pytania, czy robimy jakieś zmiany. Odpowiedziałem: „absolutnie nie”. Tu nie chodziło tylko o zwalnianie trenera. Takie pytanie powoduje ciąg przyczynowo-skutkowy. Jeżeli powiedziałbym, że według mnie jest to wina trenera, to prezes by się nie zawahał i wykonał taki ruch. Tacy „pośrednicy” pomiędzy trenerem a prezesem mogliby powodować, że w ekstraklasowych klubach nie przychodziłoby pięciu szkoleniowców przez dwa lata. Ponadto, w klubie pierwszoligowym jest oczywiście dużo więcej potrzeb, które staram się wypełniać, a niekoniecznie dotyczą sportu. Zajmuję się również pozyskiwaniem sponsorów, czasem zarezerwowaniem hotelu. To jest też rola dyrektora sportowego. Jeśli są niewygodne sytuacje, trzeba je wyjaśnić. Dwa i pół roku temu mieliśmy sytuację, gdy mogliśmy spaść z pierwszej ligi. Trzeba było zrobić „zmianę dla zmiany”. Radka Soję zastąpił Roman Prawica, co wtedy by pewnie nikomu do głowy nie przyszło. Z ostatnich sześciu spotkań nowy trener wygrał pięć meczów i utrzymał Krosno w pierwszej lidze. To także jest rola dyrektora sportowego – nie wahać się, nie być kolegą z trenerem, nie być kolegą z prezesem. Odróżnić pracę od koleżeństwa. Myślę, że jeśli ktoś – tak jak ja – przejdzie drogę od zawodnika, asystenta, trenera, to może podjąć się tej pracy. Taki człowiek „z ulicy” pewnie nie zrobiłby zbyt wiele dobrego.

Zapytam wprost. Czy w pierwszej lidze może to być praca na pełny etat?

Ja łączę to z pracą poza halą. Jestem koordynatorem szkolenia młodzieży w Krośnie. Udało nam się zrobić cały pion szkoleniowy. Mam swoją akademię koszykówki, która też przynosi profity. Mamy z żoną firmę, do tego jest praca w szkole, która daje „środki do emerytury”. Chciałbym pracować na pełny etat. Może tak się stać, gdy Miasto Szkła wróci do ekstraklasy. Żyjemy marzeniami! Gdybyśmy nie mieli marzeń, to takiego ośrodka jak Krosna nigdy nie byłoby stać na ekstraklasę. Raz już w niej graliśmy – z najniższym budżetem w lidze i całkiem niezłym wynikiem. Chcielibyśmy przynajmniej to powtórzyć. Może nie „na wariata”, ale z lepszym budżetem, lepszą organizacją. Musimy o to powalczyć, musimy mieć trochę szczęścia, ale… nie spieszy nam się. Jeżeli wydarzy się coś niedobrego w tym sezonie, to koszykówka w Krośnie nie przestanie funkcjonować. Będzie istniała na tyle, na ile prezesowi Januszowi Walciszewskiemu będzie się chciało to robić. Ludzie się zmieniają, a my tu jesteśmy od ponad 20 lat. Tym bardziej mamy poczucie, że to jest fajne, że to jest nasze, że to jest krośnieńskie, że to jest zrobione z sercem. A kluby z sercem prędzej czy później coś osiągają!