Zderzenie z koszykarską Europą. Śląsk Wrocław zakończył swój udział w Lidze Mistrzów

Nie spodziewałem się, że właśnie w ten sposób będzie wyglądał ostatni w tym roku mecz Śląska Wrocław w rozgrywkach europejskich. Zaskoczyła mnie przede wszystkim obecna w Orbicie grupa kibiców… litewskich! Grupa duża, głośna, zaangażowana. To między innymi ona sprawiła, że ten mecz porwał choć trochę.

Na początku jednak nie było miejsca na przejaw radości – przynajniej wśród fanów Śląska. Ich ulubieńcy zaczęli środowe spotkanie od serii 0:10. Można uznać, że choć ten fragment trwał niecałe 2 minuty, to znacząco wpłynął na resztę starcia. Mało było spotkań, gdy za sprawą nieudanej pierwszej kwarty jedna z drużyn musiała gonić wynik przez resztę czasu? Trener Aleksandar Joncevski błyskawicznie sięgnął po time out, jednak w żaden sposób nie zmienił składu i pozostawił identyczną piątkę na parkiecie. Największą bolączką WKS-u była defensywa. W pewnym momencie przyjezdni mieli 8/9 z gry! Z czasem ich skuteczność zaczęła spadać, a w stronę wrocławskich kibiców powiało optymizmem, bo równo z syreną kończącą pierwszą kwartę z dystansu trafił Błażej Kulikowski.

23-latek niedługo później bezradnie spojrzał w stronę swojego trenera, gdy Litwini kolejny raz zdobyli 3 punkty. Śląsk tak łatwo punktów nie zdobywał. Były przestoje, dało się odczuć brak swobody. Z kolei zawodnicy z Wilna odpowiednią defensywą „oszczędzali” na przewinieniach, którymi następnie przerywali kontry wrocławian, odbierając szansę na łatwe trafienia. Trener Joncevski próbował także gry jednocześnie i z Adrianem Boguckim, i z Emmanuelem Nzekwesim na parkiecie, ale na tym ustawieniu szczególnie zyskiwał ten drugi.

Początek trzeciej kwarty to kolejne punkty Jeremy”ego Senglina. Krytykowany od początku sezonu Amerykanin w środę rozegrał jednak naprawdę dobre spotkanie, ocierając się nawet o double-double (19 oczek, 8 asyst). Przez jakiś czas jego skuteczność z gry wynosiła 100 procent! Jego popisy w ataku nie przykryły jednak problemów, które dotyczyły całej wrocławskiej drużyny. Pewnie nieraz słyszeliście, że zespoły, z którymi polskie ekipy rywalizują w Europie, grają f i z y c z n i e. Co to oznacza w praktyce?

Przykład odnajdziemy w pomeczowych statystykach. Koszykarze z Wilna zanotowali 57 (!) zbiórek przy 26 (!) zbiórkach na koncie przeciwników. Przepaść. Co więcej, na tych 57 zbiórek złożyło się aż 30 takich piłek w ataku. Piłek, a przez to posiadań i dodatkowych okazji. Licznik z każdą minutą rósł – tak jak poziom frustracji wśród zawodników Śląska. Zresztą, zrozumiałe.

Gdy do końca meczu pozostało osiem i pół minuty, przypuszczałem, że to ostatni moment, aby WKS spróbował doprowadzić do remisu. I tak chyba było. Strata wynosiła już tylko osiem punktów, jednak następnie goście prędko doprowadzili do kolejnych okazji z linii rzutów wolnych, które zamienili na aż siedem oczek. Podczas jednej z akcji Emmanuel Nzekwesi niefortunnie skierował piłkę do własnego kosza, jeszcze pogarszając sytuację. Należy jednak przyznać, że z gry Holendra wrocławscy fani mogą mieć sporo radości – przynajmniej niebawem, na krajowym podwórku. Koszykarz niekoniecznie efektowny, ale skuteczny. Przeciwko Litwinom zdobył 19 punktów. W całym spotkaniu górą byli goście – 98:88.

To był szósty, a zarazem ostatni mecz, WKS-u podczas obecnej edycji Ligi Mistrzów. Bilans w ramach fazy grupowej? 1-5. Zbyt słaby, aby awansować do kolejnej rundy rozgrywek. Ale jak to się mówi w piłce nożnej: puchary dobiegły końca, teraz drużyna będzie mogła skupić się na rywalizacji o mistrzostwo Polski. W najbliższą niedzielę Śląsk Wrocław zagra ze Stalą w Ostrowie Wielkopolskim. I będzie faworytem. I tak to się kręci.