Zbiórki w ataku to przecież dodatkowe okazje! Trefl górą w hicie 3. kolejki

Śląsk zaczął nietypową piątką, bo: Ponitka, Senglin, Gołębiowski, Lynch, Nunez. Po drugiej stronie – mistrzowie Polski w składzie: Phillip, McGowens, Best, Weathers, Witliński. Długo wśród obu ekip popisy defensywne przeważały nad udanymi akcjami w ataku. Minęły trzy minuty rywalizacji, a tablica w Hali Stulecia prezentowała wynik… 2:0 na korzyść Śląska. W końcu jednak zarówno jedni, jak i drudzy, złapali ofensywny rytm. Śląsk bazował na grze jeden na jednego, z kolei Trefl przestał trafiać z dystansu, a skupił się na zdobywaniu punktów bliżej obręczy. Na nieoczywistą zmianę zdecydował się trener Miodrag Rajković, który na końcówkę pierwszej kwarty wprowadził do gry Soprano Szelążka. Ten spędził na parkiecie zaledwie dwie sekundy, ale wybronił akcję rywala, a tym samym został pochwalony przez 53-letniego szkoleniowca.

Na początku kwarty numer dwa przewaga Śląska urosła do rekordowych dziewięciu oczek. Wystarczyły jednak celne trójki w wykonaniu Schenka i Zyskowskiego, by z tej przewagi niewiele zostało. To był zwiastun tego, że mistrzowie Polski może i podczas pierwszej połowy nie wrócą już na prowadzenie, natomiast każdorazowo będą przypominali rywalom, że chcą wyjechać z Wrocławia jako zwycięzcy. I są w stanie to zrobić! Po 20 minutach rywalizacji górą byli jednak koszykarze Śląska – 43:42.

Ale na początku drugiej połowy to sopocianie przejęli inicjatywę. Przede wszystkim – potrafili wdrożyć w ataku odpowiednie rozwiązania. Śląsk z kolei przez niemal pół kwarty zdobył zaledwie dwa oczka. Oprócz tego – sporo niecelnych prób, sporo strat, a finalnie przerwa na żądanie, po którą sięgnął Miodrag Rajković. O dziwo, jedyną pewną postacią w ataku był Adrian Bogucki, który swoimi indywidualnymi akcjami jakkolwiek ratował sytuację WKS-u. Dało się odczuć, że wrocławianie trochę stracili kontrolę nad przebiegiem tego meczu. Niektóre akcje były mocno na siłę, szukano przewinień wśród rywali, a gdy ich nie było, to pojawiała się frustracja.

Trefl czwartą kwartę rozpoczął i efektywnie, i efektownie! Geoffrey Groselle zebrał piłkę w ataku i jeszcze w powietrzu zapakował ją wsadem. Zresztą, sopocianie właśnie poprzez kolejne zbiórki w ataku generowali dla siebie dodatkowe okazje. Pod tym względem wręcz dominowali rywali! Trefl coraz mocniej potwierdzał, że w drugiej połowie narzuca swoje warunki. Dobitnie było to widać na dwie i pół minuty przed końcem. Różnica między zespołami wynosiła już (rekordowe) 14 punktów! Podopieczni Żana Tabaka konstruowali składne akcje, gdy wrocławianie z trudem szukali swoich okazji. Można by powiedzieć: „im dalej w las, tym więcej drzew”. Śląsk się starał, Śląsk próbował, ale mistrzowie Polski – po mistrzowsku – rozegrali drugą połowę. Na koniec meczu – 87:72 na korzyść przyjezdnych.

Ten sukces miał nawet kilku autorów. Wśród sopocian szczególnie wyróżniali się: Jakub Schenk, Jarosław Zyskowski oraz Aaron Best. W sobotę dobrze wyglądał także Błażej Kulikowski – tym razem już jako zawodnik Śląska. Zdobył 11 punktów, a jego trzy celne trójki dały WKS-owi sporo oddechu. Finalnie wrocławianom jednak tego powietrza zabrakło. Na kolejne zwycięstwo w Orlen Basket Lidze będą musieli jeszcze poczekać.