„Zawsze wydawało mi się, że rozumiem tę grę”. Kamil Zywert ma ambitne plany! [WYWIAD]

Piotr Janczarczyk: Co słychać u Kamila Zywerta? Kim obecnie jest Kamil Zywert?

Kamil Zywert: To dobre pytanie! Można powiedzieć, że to człowiek, który obecnie jest już półzawodowym koszykarzem i od zeszłego roku wziął się za trenowanie innych. Prowadzę młodzieżowy zespół w klubie AK Orły Wrocław. Jestem w tej koszykówce już dosyć długo i chciałem przekazać swoją wiedzę innym.

Ale nie każdy zawodnik staje się trenerem. Skąd u ciebie taki pomysł, by rozwijać młodszych?

Od czegoś trzeba zacząć. Nie ukrywam, że kiedyś chciałbym spróbować sił jako trener w seniorskiej koszykówce. Zawsze wydawało mi się, że rozumiem tę grę.

Choćby jako rozgrywający!

Tak, to dużo daje, gdy ktoś na boisku jest „mózgiem” zespołu. Przez to można więcej dostrzec. Lubię tak sobie mówić przynajmniej! (śmiech) Sam również miałem kilku dobrych trenerów, których mogłem podpatrywać. W ekstraklasowych czasach moimi trenerami byli Sašo Filipovski, Artur Gronek czy Arkadiusz Miłoszewski. Poznałem różne rodzaje obron, jak buduje się relacje z zawodnikami… Patrzyłem z podziwem, bo jest to niewdzięczna praca – szczególnie wśród seniorów. Od zeszłego roku jednak trenuję dzieci i… lubię to! Cieszy mnie ich rozwój.

Na co dzień jesteś także zawodnikiem drugoligowej Polonii Leszno. Dlaczego wybrałeś ofertę z tego klubu?

Przed rozpoczęciem sezonu pojawiły się zapytania nawet z pierwszej ligi. Nie było ich dużo. Jeden klub wyszedł z konkretną propozycją. Ja uznałem, że nie chcę opuszczać Wrocławia. Nie wiem, czy moje zdrowie jest na takim poziomie, abym wrócił do pierwszoligowego rytmu. Jestem po kilku operacjach, kolano daje mi się we znaki. Mam nadzieję, że będę miał jeszcze okazję spróbować pierwszej ligi na swoich warunkach. Chcę stabilności, chcę realizować plan na przyszłość. Jeśli nie jesteś na tym naprawdę topowym poziomie, to nie odłożysz aż tyle pieniędzy. Stąd też taka decyzja. Odżyłem!

Cieszę się, że koszykówka wraca do Leszna. Pamiętam, gdy jeszcze grając dla Sokoła Łańcut, przyjeżdżaliśmy na mecze właśnie do Leszna. Niesamowita atmosfera! Już wtedy zagajano, że może kiedyś trafię do Polonii. I gdy tylko dostałem informację, że koszykówka wraca do Leszna, a klub jest mną zainteresowany, to spodobała mi się taka propozycja. Ważne jest też dla mnie, że to miejsce niedaleko od Wrocławia. Wiedziałem również, że Kamil Chanas wróci ze sportowej emerytury. Rozmawiałem także z Hubertem Pabianem i wspólnie stwierdziliśmy, że chcemy dać kibicom jak najwięcej frajdy. Ambicje klubu są wysokie, nikt tego nie ukrywa. Myślę, że może i w tym sezonie uda się sprawić niespodziankę, a w najbliższej przyszłości w Lesznie koszykówka faktycznie będzie na dobrym poziomie.

Warto chyba dodać, że choć jesteście w drugiej lidze, to frekwencją na trybunach przewyższacie pewnie niejeden klub z zaplecza ekstraklasy.

Na pewno! Jest pełna hala, dosłownie. Niedawno graliśmy we wtorek. Myślałem przed meczem: „ciężko, żeby ludzie po pracy jeszcze tutaj przyszli”. A przyszli! Zupełnie inaczej się wtedy gra. Myślę, że każdy woli grać o coś i przy takich trybunach. Zawsze mówiłem sobie, że będę chciał jak najdłużej grać o coś, żeby to nie było „odcinanie kuponów”.

Jeszcze zahaczmy o to, co wydarzyło się w niedzielę. Triple-double w twoim wykonaniu!

Spokojnie, tam jeszcze 8 strat było! (śmiech)

To było dla ciebie pierwsze takie osiągnięcie w karierze?

Nie, w zeszłym roku udało mi się to również w drugiej lidze. W pierwszej lidze chyba zawsze czegoś brakowało – jednej asysty czy zbiórki. Przyznam jednak, że nigdy nie byłem fanem takiego spoglądania w statystyki. Fajnie, że się udało, ale bardziej cieszę się, że po prostu wygraliśmy.

Czego ci życzyć na 2025 rok?

Zdrowia. Zdrowie jest najważniejsze, a reszta sama przyjdzie!