Całkiem niedawno moim gościem w Strefie Chanasa był właśnie Wojciech Bychawski. Nasza rozmowa trwała prawie sto minut, a i tak nie zdążyliśmy przerobić wszystkich kwestii. Przed nagraniem odcinka umożliwiłem kibicom, aby zadali trenerowi pytanie o dowolnej treści. Wybrałem kilka z nich, a następnie poprosiłem obecnego szkoleniowca Resovii o udzielenie odpowiedzi. Oto one!
Trener w początkowej fazie objęcia Resovii mówił, że jego zdaniem zespół jest źle dobrany i że on inaczej by to poukładał. Czy może nam zdradzić, jak by go zestawił przed rozpoczęciem sezonu?
Rzeczywiście – szukałbym doświadczenia na newralgicznych pozycjach. Co rzucało się od razu w oczy po objęciu Resovii – sprowadzenie Harrisona Hendersona tak naprawdę na pozycję… Kacpra Młynarskiego, czyli znakomitego koszykarza z wieloletnim doświadczeniem ekstraklasowym. Henderson był typową „czwórką” i od początku było wiadomo, że będzie problem z ustawieniem ich obu na boisku. Nie ma co ukrywać, nie da się grać bez typowej „piątki”.
Kolejna kwestia to drugi podkoszowy zmiennik. Mieliśmy z tym bardzo duży problem na początku sezonu. Nie było Tomka Krzywdzińskiego, nie było Oliwiera Szczepańskiego, nie było Mateusza Kulisa. Zespół uzupełniłbym również o doświadczonego rozgrywającego – kreatora gry, z rzutem. Trochę tak się stało. Za Harrisona Hendersona ściągnęliśmy Oleksandra Mishulę. Jestem zdania, że w pierwszej lidze przy możliwości posiadania jednego obcokrajowca w składzie, starałbym się stawiać – jak wiele zespołów – na combo guarda albo rozgrywającego. To są kluczowe kwestie. Starałem się nie mówić, że „zespół został źle zbudowany”, a bardziej, że ja zbudowałbym go inaczej. Drużyny, które awansowały z drugiej ligi do pierwszej, wymagają przebudowy. Pierwsza liga jest coraz mocniejsza i coraz bardziej wyrównana, co widać po obecnym sezonie.
Jakie ma trener wnioski po roku pracy w ekstraklasie? Czy czuje, że na własnej skórze przekonał się o tym, że to przede wszystkim biznes? Czy powróci do zwyczaju biegania po lesie przed startem nowego sezonu?
Przychylam się do tego, że to jest biznes. Biznes, który jest oparty na dużej liczbie obcokrajowców. Kolokwialnie mówiąc – tam się wszystko musi zgadzać. Nie ma miejsca na stricte pracę twórczą, na rozwój zawodników. Tam trzeba grać i wygrywać. W połączeniu z biznesem i finansowym ryzykiem tej „zabawy”, niestety nie ma czasu na dawanie komuś szansy czy na pracę u podstaw. Z drugiej strony – zdaję sobie sprawę, że w Polsce bardzo ciężko jest pozyskiwać środki na sport, trzeba to szanować i trzeba rozumieć, ludzi, którzy przekazują środki na koszykówki.
Czy powróci bieganie po lesie? Przede wszystkim – teraz jest czas na myślenie o tym, aby utrzymać Resovię w pierwszej lidze. Bieganie to jednak sposób przygotowania zespołu do tego, aby móc przez cały rok pracować tak jak chcemy. Niedługo zacznę przygotowania z kadrą Polski U18. Z nimi trochę pobiegamy! Niezmiennie uważam, że to fajny sposób przygotowania i będę go dalej preferował. To praca, którą realizuje Piotrek Biel – motoryk, z którym współpracuję od lat. Nam się to sprawdza, przynosi rezultaty, więc dlaczego mielibyśmy z tego rezygnować?
Czy według pana udział pierwszoligowych drużyn w Pucharze Polski ma sens?
To powinno być jakoś przygotowane – może pierwsze osiem zespołów, może sześć, może nawet cztery. Pamiętam dawne czasy i to, ile dla promocji koszykówki robiły sytuacje, w których drużyny ekstraklasowe przyjeżdżały do ówczesnych drugoligowych. To był fajny zastrzyk emocji! Oczywiście, że trzeba mieć odpowiednio przygotowane miejsca, drużyny. Proszę jednak sobie wyobrazić, że do hali Podpromie, gdzie w pierwszej lidze przychodzi nas oglądać na przykład trzy tysiące osób, przyjeżdża Śląsk Wrocław czy Legia Warszawa. A to nie tylko hala w Rzeszowie! Łańcut, Bydgoszcz, Inowrocław – tam też są kibice! Myślę, że dla promocji koszykówki znalazłyby się miejsca dla takich rozwiązań. To też nie chodzi o to, aby mistrz Polski przyjeżdżał do szkolnej hali najsłabszej pierwszoligowej drużyny. Gdzieś trzeba znaleźć w tym umiar. Oj by się działo! W ligach piłkarskich dochodzi do naprawdę dużych niespodzianek. Choćby Wisła Kraków, która ma problem z powrotem do ekstraklasy, ale świetnie zaprezentowała się właśnie w Pucharze Polski. W koszykówce też tak powinno być.
Czy miał trener żal, że nie został na następny sezon w Arce? Dlaczego sprowadził pan Bryce’a Alforda, kiedy Kacper Gordon miał tak dobry sezon? A może to nie była pana decyzja?
Oczywiście, że był jakiś żal. Ciężko mówić do kogo, nie chcę tego rozwlekać. Po udanym sezonie, jak na warunki, które mieliśmy, i spokojnym utrzymaniu w lidze, był ten żal na pewno. Umowę podpisaliśmy na trzy lata. Zostawiłem sporo za sobą, aby podjąć się tego projektu. W głębi serca mam żal, że nie miałem okazji i możliwości, aby zrobił to, co jestem w stanie. Z perspektywy czasu myślę, że… może tak musiało być? Są nowe wyzwania, nowe przygody, ale żalu trochę jest.
Trzeba zdać sobie sprawę, że wyniki były takie jakie były. Graliśmy praktycznie samą polską rotacją i był bardzo duży problem, aby utrzymać się w lidze. Wbrew temu, jakie pogłoski krążyły, nikt by nam za darmo utrzymania nie dał. To bzdury. Zdawaliśmy sobie sprawę, że musimy się utrzymać sportowo. Stąd też musieliśmy ściągnąć jakiegoś gracza zagranicznego. Na rynku nie było wtedy łatwo, w związku z czym padło na Bryce’a Alforda. Ta sytuacja nie ma nic wspólnego z Kacprem Gordonem czy jego grą. Zresztą, tę historię opowiedziałem już podczas odcinka. Cieszę się, że Kacper odnalazł swoje miejsce i fajnie gra. Mamy normalne relacje. Nawet jeśli nie wszystko jest zrozumiałe, to wierzę, że wejdzie na regularny koszykarski poziom.
Co jest złego w kupowaniu na raty telefonów i laptopów? Kiedyś pan to skrytykował. Jakie miał pan warunki zawodowo-mieszkalne w wieku 21 lat? Bo dziś się młodym w dupach poprzewracało, to posłuchajmy.
Tego pytania akurat nie rozumiem. Nie mogę sobie przypomnieć, kiedy powiedziałem, że mam coś przeciwko kupowaniu sprzętu na raty. Mi to nie przeszkadza. Jeśli ktoś lubi mieć długi i spłacać raty, to niech kupuje. To mogło być tak: kiedyś, gdy opowiadałem o hejcie internetowym, to mówiłem, że hejtują mnie osoby, które robią to z jakiegoś komputera na raty, kradnąc internet od sąsiada z góry. Bardziej chodziło mi o „pogardliwe” (wobec hejterów) określenie ludzi z reguły zakompleksionych, którzy sieją nienawiść. Tacy, którym się coś nie udało. Stąd ta przenośnia i mocniejszej odpowiedzi. Ja się mocno szarpię z hejtem, choć teraz trochę odpuściłem. W dalszym ciągu jestem zwolennikiem zaostrzenia kar za hejt, który niszczy ludzi i wyrządza wiele krzywd. To nie było uderzenie w osoby, które kupują coś na raty. Gardzę zakompleksionymi i zawistnymi ludźmi.
Jakie ja miałem warunki bytowe? To akurat nie ma znaczenia. Ja miałem trudne dzieciństwo, musiałem na wszystko zapracować. Takie były czasy, w takich musiałem dorastać. One mnie umocniły. One sprawiły, że potrafię sobie radzić w trudnych warunkach. Problem polega na tym, że obecnie młodzi ludzie są przebodźcowani, rozpieszczeni i mają wielkie oczekiwania oraz roszczeniowe podejście do życia. Nie widzę nic złego w tym, by 19-letni czy 20-letni człowiek mieszkał w akademiku z kolegą. Nie widzę nic złego również w tym, żeby trójka młodych ludzi żyła w jednym mieszkaniu, mając swoje pokoje, korzystając z jednej łazienki, dbając o wspólne gospodarstwo domowe. Podam przykład – studenci AGH. Bardzo mądrzy ludzie, którzy przez cały okres studiów mieszkają w akademiku we dwóch czy we trzech w pokoju, rozumiejąc sytuację, bo tak musi być. Uczą się współgospodarzyć, tworzą się relacje. Bardziej mam na myśli te zapisy kontraktowe agentów: dostęp do wi-fi, pralka, suszarka i tak dalej. Może młody człowiek, gdyby czasem wyprał coś w rękach, wysuszył i wyprasował, ukształtowałby się na lepszą osobę? Tak mi się wydaje. Następna sprawa – nie jestem krytykiem tego, że ktoś ma 19 czy 20 lat i chce mieszkać ze swoją partnerką. Wydaje mi się, że za szybko uciekamy w stronę dorosłości. Jeżeli 19-latek czy 20-latek zamieszkuje ze swoją dziewczyną, a potem robią się z tego perypetie… Nie do końca jestem przekonany, czy współcześni młodzi ludzie są tak dojrzali, aby tworzyć gospodarstwa domowe. Chłopak z dziewczyną, chłopak z chłopakiem, dziewczyna z dziewczyną – z tym nie mam absolutnie żadnego problemu. Kradniemy sobie dzieciństwo, zmuszając w pewnym sensie dzieci do nauki wielu języków, uprawiania wielu dyscyplin sportu. Relacja dwóch ludzi to już inna sprawa. Czasem obserwuję sytuacje, gdy o losie 22-letniego czy 23-letniego koszykarza decyduje jego dziewczyna. Wolałbym, żeby zapytał o zdanie mamy czy taty. Ale może tak musi być teraz? To też przecież nie musi być nic złego. Używając sformułowania „poprzewracało się w dupie”, mam na myśli to, że gdyby było trochę skromniej i biedniej, to też tych ludzi nauczyłoby to pokory. Ja czy ludzie z mojego otoczenia – w większości sytuacji musieliśmy sobie na wszystko zapracować. Teraz za szybko dostajemy dużo rzeczy jak na tacy. Przez to nie potrafimy doceniać. Chcemy więcej, więcej i więcej. Kiedyś mogę opowiedzieć, jak ciężko trzeba pracować, żeby grać w koszykówkę albo być trenerem, pochodząc z biednej rodziny.
Jeśli dobrze zrozumiałem, to podczas jednej z konferencji pomeczowych Resovii powiedział pan, że jest za zniesieniem przepisu o młodzieżowcu w pierwszej lidze. Z racji tego, że jest pan trenerem kadry Polski U18, proszę powiedzieć, czy te słowa są wciąż aktualne, czy jednak się z nich trener wycofuje.
Nie mogę sobie przypomnieć takiej konferencji prasowej, podczas której powiedziałem, żeby znieść przepis o młodzieżowcu. Być może w przekąsie powiedziałem, że trzeba byłoby o tym pomyśleć albo zmienić kategorie wiekowe. Z kadrami młodzieżowymi pracuję od blisko dziesięciu lat i nie ma obecnie znaczenia, której drużyny obecnie jestem trenerem. Nieskromnie mogę powiedzieć, że sporo zrobiłem dla rozwoju młodych polskich koszykarzy. Chciałbym przypomnieć, że kiedyś przecież cieszyłem się pańskim szacunkiem, aż do momentu, gdy zaczęliśmy mieć inne zdanie. Dawałem grać młodzieżowcom, kiedy to jeszcze nie było modne. Kilka lat temu w pierwszej lidze miałem drużynę złożoną głównie z takich graczy. Jest różnica jednak między tamtymi zawodnikami, a tym, jak to wygląda teraz. Nie może być tak, że przepis powoduje, że trenerzy i kluby są niewolnikami agentów i młodych ludzi. Ich roszczenia praktycznie zawsze nie mają przełożenia na poziom, który prezentują na parkiecie. Nie wycofuję się z niczego. Jestem za ucywilizowaniem tego przepisu. To znaczy: podjęcie odpowiednich ram wiekowych dla młodzieżowca. Zgadzam się, ze 23-latek to nie jest żaden młodzieżowiec. Druga kwestia to forma finansowania. O tym także mieliśmy okazję rozmawiać z autorem tego pytania. Dalej podpisuję się pod tym, że w polskim prawie bardzo trudno jest ograniczyć czyjeś zarobki. I dlatego nie widzę możliwości, aby młodzieżowcom płacić mniej. Zawsze ktoś się wyłamie. Jeśli nic się nie zmieni, to będą takie sytuacje, że młody człowiek, któremu wydaje się, że jest koszykarzem, a bardzo daleko mu do tego, żąda: wielkich pieniędzy, mieszkań, zabezpieczenia. Mało tego! Na treningu niekoniecznie musi dawać z siebie sto procent. Ci młodzieżowcy, którzy grali u mnie w Krakowie, grali na godnych warunkach, rozwijali się. Gdy osiągnęli pewien poziom, to poszli w świat i w innych miejscach też zarabiali tyle, na ile zasługują. I to mam na myśli! Ucywilizujmy ten przepis. Rozwiązaniem tego problemu mogłoby być stworzenie młodzieżowej drużyny przy szkole mistrzostwa sportowego. Składałaby się w całości z młodzieżowców, grałaby w pierwszej lidze, być może wzmocniona jakimś obcokrajowcem albo doświadczonym graczem, którzy chciałby pomóc tej młodzieży. Istniała przecież Polonia 2011. Mój pomysł to drużyna, z której można byłoby wypożyczać zawodników, wykupować do klubów, gdyby byli gotowi. Nawet w trakcie trwania sezonu. Klub byłby rozliczany nie z miejsca w tabeli, a ze sposobu rozwoju zawodników i dostarczania koszykarzy do drużyn ligowych. Dalibyśmy im odpowiednie warunki do rozwoju, aby następnie zarabiali odpowiednie pieniądze. To jest do zrobienia! Trzeba chcieć, ale ktoś musiałby zaryzykować. Był pomysł w zeszłym roku, aby w ekstraklasowej Arce funkcjonować Polakami. Nie udało się z różnych przyczyn polityczno-ekonomicznych. Być może kiedyś jeszcze taki projekt powstanie. Łatwo policzyć, ilu zawodników z Polonii 2011 do dziś gra w Polsce i Europie, i jak warto takie rzeczy robić.
Powyżej widzicie odpowiedzi trenera na pytania kibiców z Facebooka i X’a. Jeśli wcześniej nie widzieliście najnowszego odcinka, w którym moim gościem był Wojciech Bychawski – zapraszam! Całość znajdziecie TUTAJ.