Jadąc do Zielonej Góry na mecz pomiędzy Zastalem a Śląskiem, nie przeszło mi przez myśl, że wrócę z tekstem, którym zahaczę o coś innego niż to, co widziałem na parkiecie. Uznajmy jednak, że obserwacje i wnioski dotyczące kwestii sportowych wyjątkowo zostawię dla siebie. Zresztą, gdyby nie ta szalona końcówka i 37:17 dla Zastalu w czwartej kwarcie, to nikt by nie wspominał tego meczu szczególnie długo. Odbył się. Śląsk przez większość spotkania był drużyną lepszą, finalnie zapisał na swoim koncie kolejne zwycięstwo. I choć były postacie, które wczoraj wyglądały naprawdę dobrze (jak choćby Sitnik oraz Nunez i Penava), to obie ekipy wciąż mają swoje problemy.
A co stało się już po meczu? Ruszyłem w stronę sali konferencyjnej. Może jestem zbyt naiwny? Systematycznie biorę udział w konferencjach prasowych – czynnie, będąc w halach. Oglądanie koszykówki w TV to nie moja bajka, więc nie mam problemu z tym, że swój czas i pieniądze przeznaczam na obecność przy parkiecie. Gdy mikrofon trafia do moich rąk, to nie za sprawą jakiegoś nadanego priorytetu. Często wśród tych ustawionych krzeseł jestem ja jeden. To brzmi jak udział w jakiejś specjalnej misji, ale takie sytuacje po meczach to chleb powszedni. Trochę tej koszykarskiej Polski już zwiedziłem – zarówno ekstraklasowej, jak i pierwszoligowej. Niestety, poziom rozgrywkowy nie zawsze ma przełożenie na frekwencję podczas konferencji prasowych. Co prawda pusta (niech będzie, że pustawa!) sala w Orbicie czy Hali Stulecia stała się klasykiem, ale identycznie było, gdy odwiedzałem również inne hale. Niech ten tekst ma w sobie choć odrobinę optymizmu – Gryfia w Słupsku, Aqua Zdrój w Wałbrzychu i Hala Mistrzów we Włocławku to miejsca, w których przedstawiciele mediów faktycznie zostają dłużej, aby wziąć udział w konferencjach prasowych. Czy takich miejsc jest więcej? Oby! Ja przytoczyłem trzy najbardziej wyraziste przykłady, których sam doświadczyłem.
Po co ta wzmianka? Bo i w piątek – po meczu w Zielonej Górze – nie było nas dziennikarzy zbyt wielu. Jak pisał Michał Tomasik z Superbasketu: „na luksus interesowania się polskim basketem na poważnie może sobie obecnie pozwolić w Polsce ok. 7,5 dziennikarzy”. Pójdę w to dalej. Będąc skrupulatnym, chyba nie doliczyłbym się nawet tych siedmiu. To naprawdę luksus, aby pisanie o polskiej koszykówce było nie tylko pasją, ale i pracą. Mam to szczęście – choć i przy moim nazwisku należy postawić małą gwiazdkę, bo Strefa Chanasa to niejedyne, co współtworzę na co dzień.
W ramach konferencji prasowej zapytałem trenera Miodraga Rajkovicia o piątkowy występ Reggiego Lyncha i jego przyszłość we wrocławskiej drużynie. Pech chciał, że doszło do awarii i jego odpowiedź nie została w pełni zarejestrowana. Co jednak widać za sprawą wideo – był zły. Był naprawdę zły. Uznał, że to pytanie jest absolutnie nieodpowiednie, niestosowne, nieadekwatne. Przecież Śląsk wygrał. Z jego strony padła delikatna sugestia, aby rozmawiać o kwestiach bardziej przyjemnych. Na przykład o występie Angela Nuneza, który faktycznie w Zielonej Górze grał wręcz bezbłędnie. Tyle że tego zawodnika na konferencji prasowej nie było. A nawet gdyby był, to nie wiem, czy zdradziłby coś, dzięki czemu akurat w piątek zagrał fenomenalnie. Dopowiem – zapewne po prostu miał swój dzień i złapał odpowiedni rytm.
Tak, zadałbym raz jeszcze pytanie dotyczące Reggiego Lyncha. Amerykanin podczas ostatnich czterech spotkań w Orlen Basket Lidze spędził na parkiecie kolejno: 7, 17, 6 i znów 7 minut. A przecież chyba wszyscy sądziliśmy, że może być jednym z najlepszym podkoszowych w lidze. Zresztą, i ja na początku sezonu byłem pod wrażeniem, jakiego środkowego udało się zakontraktować w Śląsku Wrocław. Z obsadzeniem pozycji numer pięć bywało różnie, a tu na start rozgrywek w składzie był naprawdę jakościowy center. Trener Rajković wczoraj pytał mnie retorycznie, czy zapomniałem o statuetce dla Lyncha za występ podczas finału Superpucharu Polski. Nie zapomniałem. Choć jeśli dany zawodnik z czasem notuje znacznie gorsze występy, to pytanie o jego aktualną formę tworzy się wręcz naturalnie.
Z mojej strony nie było tam krzty kąśliwości, szukania sensacji. Przecież wszyscy widzimy, jak mało czasu spędza na parkiecie Reggie Lynch. Co ciekawe, po tej sugestii trenera Rajkovicia faktycznie zadałem dodatkowe pytanie. Zapytałem o nowego rozgrywającego Śląska, który potrzebował raptem dwóch spotkań, aby rozdać 18 (!) asyst. Świetne wejście! To temat raczej pozytywny – według wcześniejszej sugestii. Chciałem dowiedzieć się, czy właśnie DJ Cooper był tym, którego trener WKS-u widziałby w swoim składzie od początku sezonu. Już w pierwszym zdaniu usłyszałem, że… w piątek Amerykanin miał 1/5 z gry. Kurtyna.
Czy to jest przykład tej przyjemnej rozmowy? Sądzę, że nie. Ale dostało się nie tylko mi, więc może to nie była kwestia pytań. Szkoda, lubię rozmawiać. Życie i koszykówka toczą się jednak dalej. Reggie Lynch naprawdę potrafi grać w basket. Teraz ma jednak słabszy okres, zdarza się. Ale czy to temat, który należy omijać?
Rozmawiajmy. Koszykówka jest super i składa się z wielu ciekawych historii. 29 listopada Śląsk Wrocław zmierzy się z Dzikami Warszawa. Jeśli przyjadę na mecz do Orbity, to wezmę udział w konferencji prasowej. Bo czy naprawdę nie chcielibyśmy się dowiedzieć, jaka jest sytuacja tego Reggiego Lyncha?