Najdoskonalsza z koszykarskich lig świata przedstawiana jest tak, jakby w całości była krainą, nad którą nigdy nie zachodzi słońce. Ale skoro są w niej herosi i triumfatorzy, to muszą być też pechowcy i przegrani. Po jednej trzeciej sezonu 2024/25, do tych ostatnich trzeba niestety zaliczyć Indiana Pacers.
Aktualnie grozi im największy, we wschodniej połowie NBA, regres w bilansie zwycięstw i porażek. Nie licząc zdewastowanych przez kontuzje Philadelphia 76ers. Jednak o Sixers, pisałem przed kilkoma tygodniami (25 listopada materiał pt. Filadelfijskie Fiasko?). Stąd w centrum naszej uwagi, tym razem zespół ze stanu Indiana.
Drużyna Ricka Carlisle’a, zmierza obecnie ku ledwie 33-34 wygranym. Oznacza to, że po wszystkich 82 występach w tym sezonie zasadniczym, mogą mieć aż 13-14 wygranych mniej, niż na finiszu poprzednich rozgrywek.
ŚCIGAJĄC LEGENDY
Byli ich prawdziwym objawieniem. Nie tylko w tym sensie, że we wschodniej połowie ligi zrobili spore zamieszanie, w układzie sił. Awansowali z pozycji ledwie 11. – niedającej prawa gry w play in 2023, na aż 6. lokatę, gwarantującą play offs 2024 automatycznie. Już w grudniu’23 zrobili furorę, awansując do pierwszego finału NBA Cup, w Las Vegas. W nim zastopowali ich dopiero Lakers. Było to jedynie preludium ich dalszych sukcesów.
Okazali się Rycerzami Wiosny w postseason’24. Wzmocnieni w styczniu silnym skrzydłowym Pascalem Siakamem (mistrzem 2019 z Raptors), najpierw rozprawili się z wyżej notowanymi Bucks 4:2. Zaraz potem, już w półfinale Wschodu, uporali się 4:3, z także ponad nimi sklasyfikowanymi Knicks. Mimo że przegrywali w tej serii 0:2 i 2:3, a areną rozstrzygającego starcia, była rozpalona do białości Madison Square Garden na nowojorskim Manhattanie.
Tym samym dotarli aż do finału Wschodu. Pierwszy raz od równo dekady. Od czasów zespołu, z Georgem, Stephensonem, Hillem, Westem i Hibbertem. Więcej osiągnęli w roku 2000, jedynie Reggie Miller, Jalen Rose, Rik Smits, Austin Croshere i Mark Jackson. Jedyny raz w dziejach klubu z Indy, przebijając się do Wielkiego Finału NBA.
INDIAŃSKIE TAŃCE
Sukcesy ich następców od października do maja’24, były pochodną niezwykle ofensywnego stylu gry. Zwanego przez rywali, nie wytrzymującego ich morderczego tempa, po prostu Blitzkriegiem. Ta indiańska wojna błyskawiczna, zapewniła jej boiskowym wyznawcom, 47 wygranych (plus 12 w play offs). Aż 12 więcej niż rok wcześniej i 22 ponad wynik z 2022 roku. Ich wysokooktanowy atak i rytm gry na maksymalnych obrotach, dały najwyższą średnią zdobywanych punktów (123.3). Tak porywającej ofensywy, nie było w NBA od Denver Nuggets 1983/84. Pacers 40 lat później, charakteryzowali się też największą liczbą akcji i tych kończonych punktami. Wszystko to, przy najwyższej skuteczności w lidze (jedyni mogli się pochwalić ponad 50-procentową efektywnością) oraz z grupą rezerwowych nie tylko w zdobywanych punktach, nie mającą sobie równych. Okazali się też liderami w średniej asyst (najbardziej imponującej od Showtime Lakers 1984/85) oraz liczbie podań na mecz i najkrótszym kontakcie graczy z piłką. Hossę Pacers zakończyli dopiero w finale Wschodu, późniejsi mistrzowie Boston Celtics, wygrywając 4:0. Narzucili znacznie wolniejsze tempo i styl space’n’trust. Z graniem 5 na 5, a nie szybkościowym i wyszukiwaniem piłką swych licznych snajperów dystansowych, którymi ekipa z Indy nie dysponowała. Zwłaszcza w 2 ostatnich grach, gdy kontuzja wyeliminowała Tyrese Haliburtona. Także wybitni, startowi gracze Celtów, byli lepsi w tym 4-meczu, od oponentów z wyjściowego składu Pacers, aż o 115 punktów!
SPIRYTUS JEDNOOSOBOWY
Wydawało się, że największy od 10 lat sukces Pacers, jest idealną bazą do dalszych sukcesów. Udało się też przedłużyć umowy z 5 kluczowymi graczami, a aż 13 zostało. Siakam zdecydował się pozostać do 2028 roku, podpisując 2.najwyższy kontrakt w dziejach klubu, na 189.5 mln dolarów. Najwyższy ma rozgrywający Haliburton (245 mln za 5 lat). Niestety właśnie on, okazał się jednoosobowym spiritus movens, całości poczynań ofensywnych zespołu. Od początku tego sezonu, jest jednak cieniem siebie. Jakby zmęczony zdobyciem latem olimpijskiego złota. Boleśnie spadły mu średnia punktów, asyst i celności trójek. Przede wszystkim jednak, zatracił talent do wynoszenia tempa akcji drużyny na najwyższe pułapy. Obecnie jest ono zaledwie 19. w NBA. Względem liczby akcji, Pacers spadli nawet jedno miejsce niżej, a w średniej punktów na tylko 11.pozycję!
Zrobiła oczywiście swoje plaga kontuzji. Już w pierwszym meczu, zerwał achillesa Wiseman, szykowany na pierwszego giganta z ławki. Wkrótce taki sam uraz na cały sezon wykluczył skrzydłowego Jackson. Na dłużej wypadli ze składu 1.stoper Nesmith i combo Nembhard. Coach Carlisle już wystawiał w 1.piątce aż 11 koszykarzy. W jednym z meczów miał do dyspozycji ledwie 7 graczy. Tylko Siakam, Haliburton i młody Walker byli zdolni do gry za każdym razem.
Jeszcze niedawno Pacers podawani byli, jako przykład wzorcowego klubu z małego rynku sportowo-medialnego. Wieloletnie tradycje, imponująca baza basketu uniwersyteckiego, masy przywiązanych fanów, efektowny design strojów. Obecnie nie dość, że 1.raz w historii płacą podatki od nadmiernych wydatków na zawodników, to mają jedynie 50 meczów, by uratować dobre imię przed kwietniem 2025.
Wojtek “Woj” Michałowicz “Basket Strefa”