W momencie, gdy powstawał ten tekst, w tabeli tak wschodniej połowy NBA, jak całej ligi, Sixers wyprzedzali jedynie Toronto Raptors. Mimo że przez ostatnich kilka miesięcy, biura klubu z Filadelfii, były jak giełda papierów wartościowych. Podpisano tam kilkanaście nowych kontraktów na setki milionów dolarów.
Samo stworzenie tercetu Embiid-Maxey-George kosztowało ponad 715 milionów “zielonych”, nie licząc wysokich podatków. Jeszcze nie rozegrali wspólnie, jednego nawet meczu. Kiedy to nastąpi, nie wie nikt. Osamotniony Maxey, wystrzelił nawet na 45 punktów, w wygranej po dogrywce w Indianapolis. PG debiutował przy bilansie 1:5. Drugiej pełnej gry z udziałem ich obu, już nie było. Pierwszy może wróci na finiszu listopada. Drugi, jeszcze nie może grać dzień po dniu.
ZARDZEWIAŁY ZAJEŻDŻONY
Powrót Embiida ziścił się 3 miesiące i 2 dni po jego ostatnim występie. W paryskim finale olimpijskim 14 sierpnia. W NBA nie było go od aż 2 maja. Zardzewiały, choć lżejszy o kilkanaście kilogramów, trafił przeciwko Knicks tylko 2 rzuty z 11. Był bardziej point centrem niż sobą. Towns jeździł z nim, jak chciał. Sympatycy Sixers gremialnie wyszli z hali, obok lotniska w Filadelfii, już w 44.minucie. Po przegranej gospodarze mieli bilans 2:8.
Plusem był wzlot Georga. Na pułap 29 pkt, w tym 7 trójek. Także seryjne popisy debiutanta McCaina. Sprawcy zwycięstwa – też po dodatkowych 5 minutach – nad Hornets. W 5 kolejnych występach, korzystając za każdym razem z ponad 30 minut gry, imponował średnią z górą 26 punktów.
Porozbijani kadrowo 76ers, musieli oczywiście znaleźć się prawie na dnie ligi, w znajdowaniu pozycji rzutowych. W konsekwencji, także w skuteczności ogółu akcji. Bardzo brakowało im też łatwych punktów. Ponieważ tylko jedna ekipa na 30, była od nich gorsza, w wymuszaniu strat. Grając niskim składem (Yabusele jako zmiennik na centrze, Martin jako czwórka!) i dysponując najlżejszymi w NBA graczami 1.linii ataku i tym samym 2.linii obrony, spadli także na przedostatnią lokatę, w liczbie punktów straconych w polu 3 sekund. Mimo wysiłków Drummonda i jego 3 podwójnych zdobyczy.
SZPITALNE BIG PICTURE
W klubie z Pensylwanii, zapomniano już o drobnych 100 tysiącach USD kary – za złe komunikowanie stanu zdrowia Embiida i skandal z “naruszeniem cielesności” lokalnego dziennikarza, przez giganta z Kamerunu. W poprzednim sezonie JoJo, rozegrał za mało meczów, by aż 3.sezon z rzędu, być królem strzelców NBA. W ilu wystąpi w tych rozgrywkach, to kolejna niewiadoma.
Realnie Sixers, mają iluzoryczne szanse, by sprostać przedsezonowym rankingom. Dawały im postęp o 5 wygranych (łącznie 47) i awans w tabeli Wschodu, z 7. na aż 3.miejsce. Ich obrotny prezydent do spraw sportowych Daryl Morey, patrzy na wszystko w dalszej perspektywie. Budżet drużyny wzrósł o niespełna 20 mln dolarów, a w Mieście Braterskiej Miłości dysponują nie tylko tercetem gwiazd – co przy aktualnych, mocno restrykcyjnych zasadach finansowych NBA jest dokonaniem samym w sobie – ale także groźną dla konkurencji głębią składu.
Wobec aż 9. pozycji w lidze w tabeli wydatków na zespół (blisko 186 mln USD) i w efekcie, ograniczeniach w kwestii wzmocnień (choćby poprzez wymiany nie własnych wyborów w drafcie), filadelfijskie Big Picture – jak mawiają w ojczyźnie koszykówki, w kwestii mistrzowskich nawet planów – może zakończyć się fiaskiem. Ale przecież sezon jest bardzo długi, maksymalnie do 22 czerwca 2025. Wymaga rozegrania nawet stu i więcej meczów. Jeśli więc Sixers, przestaną być “szpitalem na perypetiach”, ich marzenia o pierwszym od 24 lat i czasów Iversona, wielkim finale NBA, może znów staną się realne? Mistrzostwa nie mieli tam od 1983 i Juliusa Ervinga.
W KONTRZE “NIE” GWIEZDNYM
Przez ostatnie dni, w siedzibie NBA w Olympic Tower przy 5. Alei nowojorskiego Manhattanu, trwała burza mózgów. Właściciele klubów, ich szefowie wykonawczy, zawodnicy, szkoleniowcy, reprezentanci ligi i związku zawodników, intensywnie pracowali nad nową formułą Meczu Gwiazd. Wcześniej komisarz Adam Silver odbył konsultacje nie tylko ze Stephenem Curry’m.
Pomysł starć Wschód-Zachód, pewnego nieżyjącego już niepozornego dziennikarza, uratował ligę w 1951 roku. Przez ponad 70 lat idea wyczerpała się jednak. Umarła w lutym 2017 roku w Nowym Orleanie. Jeszcze odrodzono ją, w 2020 w Chicago – pomysłem elam ending. Tylko jednorazowo. Ostatecznym ciosem okazał się 73. All-Star Game 2024 w Indianapolis, podczas którego “zdobyto” 397 punktów. Od kilku lat usilnie szukano nowego patentu. Zamiast Weekendu Gwiazd, planowano turniej 8 najwyżej notowanych po połowie rozgrywek zespołów (Final Eight). Ostatecznie ten NBA Cup, wykorzystano w celach ekspozycji sponsorów i Las Vegas.
Obecnie bliska realizacji, jest koncepcja rywalizacji 4 zespołów – trzech po 8 graczy z 24 wybranych gwiazdorów i ekipy, która wygra piątkowy Rising Stars Challenge. Dwa półfinały i finał, jak w Final Four. Ma wrócić prawdziwa rywalizacja i pełna zabawa. Jak to u Amerykanów. Wielka skala, ale budżetowo i praktycznie. Dodatkowe noclegi w San Francisco potrzebne nie będą.
Wojciech “Woj” Michałowicz “Basket Strefa”
Zdjęcie pochodzi z oficjalnego profilu na FB Philadelphia 76ers