Na miejscu kibiców Śląska do Hali Stulecia wszedłbym z następującym nastawieniem: „a, może się uda”. Słabsza (względem Anwilu) forma ich ulubieńców już działała na ich niekorzyść w tym świątecznym starciu, a gdy okazało się, że Śląsk będzie musiał sobie radzić bez trzech podstawowych graczy (Jeremy’ego Senglina, Daniela Gołębiowskiego i Marcela Ponitki), to poziom optymizmu we Wrocławiu spadł jeszcze bardziej.
Za sprawą urazów trener Aleksandar Joncevski musiał wykreować zupełnie nową pierwszą piątkę. Do niej trafił i Błażej Kulikowski, i Adam Waczyński. Początek spotkania był całkiem wyrównany. Anwil zaczął odskakiwać dopiero od połowy pierwszej kwarty. Tym, który tchnął pozostałych do generowania przewagi, był Justin Turner. Przy nazwisku Amerykanina już podczas tej odsłony meczu zapisano aż 7 oczek. Druga kwarta układała się raczej pod dyktando gości. Po kolejnym trafieniu D.J.’a Funderburka Anwil osiągnął nawet trzynastopunktową przewagę – rekordową na tamten moment. Śląsk jeszcze przed zmianą stron zaliczył udaną serię i siedmioma oczkami z rzędu sprawił, że strata nie była już tak trudna do odrobienia.
Ponowny remis nadszedł podczas kwarty numer trzy. Wśród gospodarzy wykrystalizowała się rotacja, ale i skuteczne pomysły, które działały na obronę rywali. Wrocławianie wspólnym głosem uznali, że bez D.J.’a Coopera na parkiecie tego włocławskiego muru nie przebiją! Rozgrywający Śląska dotychczas dał się poznać jako specjalista od efektownych, a przy tym efektywnych podań, ale w czwartkowy wieczór był również tym, który potrafi zdobywać punkty – głównie zza łuku. Za sprawą jego zagrań WKS odzyskał prowadzenie. Co ciekawe, „Rottweilery” mogły to zmienić równo z syreną kończącą trzecią kwartę. Być może najbardziej szalonym (i celnym!) rzutem tego sezonu popisał się Luke Nelson, jednak do pełni szczęścia zabrakło mu mniej niż sekundy. Trafienie nie zostało zaliczone.
Podczas ostatnich dziesięciu minut prowadzenie zmieniało się nawet kilkukrotnie. Lokalni kibice poderwali się z krzesełek szczególnie na 55 sekund przed końcem, gdy Ajdin Penava pewnie i bez zastanowienia ruszył w stronę kosza, a jego wsad mogli docenić nawet ci, którzy na co dzień nie kibicują wrocławianom. Co za akcja! Trafieniem odpowiedział Justin Turner, ale „Rottweilery” do remisu potrzebowały jeszcze dwóch oczek. Wtedy Błażej Kulikowski – po faulu Kamila Łączyńskiego – wykorzystał oba rzuty wolne i znów powiększył przewagę swojej drużyny. W kolejnej akcji trzy szanse z linii rzutów wolnych otrzymał z kolei D.J. Funderburk, ale na punkty zamienił „tylko” dwie z nich. Później w ten sposób testowano emocjonalną odporność D.J.’a Coopera. Amerykanin swoim trafieniem sprawił, że było 89:86. Ostatni rzut należał do Justina Turnera. Ten jednak pomylił się z dystansu, więc wynik nie został już zmieniony. Śląsk cieszy się ze zwycięstwa nad Anwilem!
Cooper & Penava & Nunez – ten tercet był dziś kluczowy. Pochwalić warto także Błażeja Kulikowskiego. Spędził na parkiecie ponad 35 minut i nie były to minuty stracone. Wydawało się, że mało tego czasu dostał Adrian Bogucki, ale jeszcze krócej grał Emmanuel Nzekwesi. Swoją szansę otrzymał za to 21-letni Wojciech Siembiga. Można nawet żałować, że zawodnicy z rezerw WKS-u nie dostają więcej okazji wśród pierwszej drużyny. To jednak zupełnie inny temat.
Co wśród włocławian? Bezsprzecznie najlepszy był D.J. Funderburk (27 punktów, 10/13 z gry), ale i pozostali sprawili, że Anwil wygrywał przez większość meczu. Kamil Łączyński rozdał 11 asyst, Justin Turner wraz z Ryanem Taylorem dołożyli 30 oczek, a Kamil Gruszecki trzykrotnie – w ważnych momentach – trafił z dystansu. Mimo tego włocławianie są po dwóch przegranych z rzędu. To pierwsza taka sytuacja pod wodzą trenera Selcuka Ernaka. A na horyzoncie widać już starcie z Kingiem Szczecin! Trwa chwilowa niemoc czy faktycznie nadszedł choć trochę gorszy czas dla Anwilu?