Boris Balibrea to trener słynący z proponowania najbardziej niestandardowych rozwiązań w Orlen Basket Lidze. Swoje pomysły od ponad roku wdraża do MKS-u Dąbrowa Górnicza, a w obecnym sezonie ma w swojej rotacji najwyższy duet podkoszowych w lidze – Mattiasa Markussona i Adama Łapetę. Razem 437 centymetrów wzrostu! Co ciekawe, trener Miodrag Rajković również obrał niecodzienny kierunek. Do pierwszej piątki jako środkowego wstawił Ajdina Penavę, zostawiając silniejszych fizycznie zawodników na ławce rezerwowych. Ale i Bośniak dość prędko opuścił parkiet, bo na jego koncie pojawiły się dwa przewinienia. Sytuację Śląska ratował jednak Isaiah Whitehead. Ma łatwość w zdobywaniu punktów, czuje się świetnie w grze jeden na jednego, a tego wszystkiego WKS potrzebował w chwilach kryzysu.
Tym bardziej że wrocławianie musieli odrabiać straty już od pierwszej skutecznej akcji MKS-u. Był moment, gdy lokalni fani poderwali się do kibicowania. Wrocławianie zdobyli siedem punktów z rzędu, a po akcji 2+1 znów wybrzmiało głośne „WKS!”. Przyjezdni nie mieli jakiejś fenomenalnej skuteczności z dystansu, natomiast gdy tylko mogli, to próbowali swoich sił. Z trudnych pozycji, z ręką rywala na twarzy, czasem na początku akcji – rzucali! Co jakiś czas trafiali, a biorąc pod uwagę całą pierwszą połowę – nawet sześciokrotnie. Śląsk z kolei kompletnie nie mógł złapać rytmu i po 20 minutach miał… 0/8 zza łuku. To oczywiście wpływało na wynik – MKS prowadził już 49:37.
Trzecia kwarta nie poniosła za sobą nagłych zmian. Długo wydawało się, że Śląsk odrobi choć kilka oczek. Ale z drugiej strony – czy wrocławskich kibiców ucieszyłby fakt, że ich ulubieńcy po 30 minutach wciąż przegrywają? Gdy wydawało się, że Marcel Ponitka swoim efektownym wsadem doda im trochę nadziei, to Prince Ali odpowiedział szaloną trójką i sprawił, że trzecia odsłona zakończyła się remisem – 24:24.
Śląsk miał ostatnie 10 minut, aby po raz pierwszy w sobotę poczuć, jak smakuje prowadzenie. Realizowano kolejne akcje, ale nic nie wskazywało, że podopieczni Miodraga Rajkovicia zaczną ot tak grać skuteczniej. Frustracja wśród gospodarzy rosła – na przykład, gdy rywale w odpowiedniej chwili zdecydowali się na wideoweryfikację, odzyskali piłkę, zanotowali akcję 2+1, a w obronie nie pozwolili wrocławianom na zdobycie punktów. A przewaga MKS-u rosła! Kibice WKS-u nie mogli już liczyć na zwycięstwo. Mogli z kolei podziwiać popisy Souleya Bouma, który z obroną rywali robił, co tylko chciał. W Hali Orbita finalnie zanotował – uwaga – 35 punktów, 5 zbiórek i 7 asyst. Kapitalny występ! Choć jak wspomniał – on sam by dziś we Wrocławiu nie wygrał. Wygrał MKS – 93:78.