Nawet aktywnie śledząc losy polskiej koszykówki, trudno było wygenerować w sobie ogromne emocje w związku z czwartkowym meczem Polska – Estonia. Rezultat tego spotkania miał znaczenie tak naprawdę tylko dla przyjezdnych, którzy w ten sposób – poprzez kwalifikacje – walczą o udział w EuroBaskecie 2025. Z kolei Polacy są współorganizatorami tej zbliżającej się imprezy i na pewno wystąpią w fazie grupowej.
Tym bardziej gratulacje należą się PZKosz-owi (?) za wybór (?) Hali Mistrzów we Włocławku jako areny do rozegrania tego meczu. Frekwencja dopisała, doping z trybun również. Przy tym należy zatrzymać się choć na chwilę. Bo czy nie powinniśmy się cieszyć, że nie mamy tego samego kłopotu, co piłkarze? Oni również nie grają dla pustych trybun, ale zorganizowany doping to już bolączka od lat. Koszykarze narzekać nie mogli. I dobrze!
Tak dobrze nie było pod względem sportowym. Tym bardziej że szanse Polaków na zwycięstwo były zwiększone, bowiem Estończycy we Włocławku musieli radzić sobie bez kilku istotnych zawodników. Polacy zaś grali w jakkolwiek docelowym składzie – oczywiście bez Jeremy’ego Sochana, ale z gotowym do rywalizacji m.in. Mateuszem Ponitką i Michałem Sokołowskim. Kosz Kadra mogła upatrywać swojej przewagi przede wszystkim pod kątem pozycji nr 5. Zresztą, nie bez powodu w pierwszej ofensywnej akcji piłka powędrowała do rąk Aleksandra Balcerowskiego, który zamienił okazję na punkty. W ogóle podczas pierwszej kwarty, a pewnie i całego meczu, był bardzo istotną postacią na boisku.
Po 20 minutach Polacy wygrywali z Estończykami 40:38. Autorami tego chwilowego sukcesu byli Aleksander Balcerowski, Mateusz Ponitka i… skuteczne rzuty wolne. Polacy trafili ich aż 19 podczas pierwszej połowy! Nie było jednak innego wyboru, bo kulała skuteczność z gry (mniej niż 29%). Po meczu wiemy, że z czasem delikatnie wzrosła – do 37%. To również kwestia poprawy celności zza łuku, która przed zmianą stron była naprawdę zła (1/13). Były trójki, ale i mniej punktów z linii rzutów wolnych. Coś za coś.
Finalnie Estończycy wygrali we Włocławku 82:78. Co ciekawe, żadna z drużyn w tym meczu choćby przez moment nie osiągnęła dwucyfrowej przewagi. To było naprawdę wyrównane starcie. Polacy byli górą jeszcze na 53 sekundy przed końcem, ale później sędziowie odnotowali faul Jakuba Schenka, a Janari Joesaar wykorzystał oba rzuty wolne. W kolejnej akcji Mateusz Ponitka stracił piłkę, Polacy przegrywali 76:77. Komentujący to spotkanie weszli w krótką interakcję: co by było, gdyby Estończycy mieli jeszcze okazję na rzut z dystansu. „Nie pozwólmy im na to!” – wykrzyczał Radosław Spiak. Kaspar Treier trafił jednak za trzy, a przyjezdni mogli cieszyć się ze zwycięstwa.
Spekulowano, że Igor Milicić po rozstaniu z włoskim Napoli będzie mógł skupić się na przygotowaniach kadry do EuroBasketu. Czy w międzyczasie podejmie się w pracy w innym klubie? Tego nie wiem. Wiem jednak, że trener reprezentacji Polski wraz ze swoim sztabem będzie miał sporo pracy w najbliższych dniach. Polacy podczas (zbędnych dla nas, ale jednak) kwalifikacji mają bilans 0-3, a już w niedzielę ponownie zagrają z Estończykami – tym razem na wyjeździe. Dziś byliśmy od nich nieco słabsi.