„Marzę, aby to się nie zatrzymało” – Michał Szolc, prezes Dzików Warszawa [WYWIAD]

fot. Paweł Pietranik / Dziki Warszawa

Piotr Janczarczyk: Co daje najwięcej satysfakcji po tych kilku latach prowadzenia klubu?

Michał Szolc, prezes Dzików Warszawa: O, trudne się wylosowało. Hmm… Największą satysfakcją jest to, że udaje nam się z sezonu na sezon grać coraz lepiej i wciąż realizujemy nasze cele. Nie chodzi tylko i wyłącznie o wynik na parkiecie, ale o cele całej organizacji i o to, jak ona rośnie i jak się rozwija. Nie mieliśmy w zasadzie ani jednego sezonu, w którym stalibyśmy w miejscu. Oczywiście, to nie jest tak, że wszystko się udaje. Wydaje mi się jednak, że całkiem nieźle radzimy sobie z wyciąganiem wniosków i poprawianiem tego, co nie działa.

Drugi sezon w Orlen Basket Lidze przynosi wam więcej radości czy więcej wyzwań?

I tego, i tego. Wyzwań nie brakuje, ale i radości, gdy jesteśmy w stanie stawić tym wyzwaniom czoła. Drugi sezon jest trudniejszy, bo pojawiają się oczekiwania, których nie było w pierwszym. Jak wygląda pierwszy sezon? Każdy chce się utrzymać, nauczyć tego wszystkiego… W drugim myślisz sobie: „atakujemy play-offy!”. Pojawiają się oczekiwania ze strony kibiców, partnerów, zawodników, sztabu. A oczekiwania powodują, że pojawia się presja. Jak widać (odpukać!) – mimo różnych perturbacji – ten drugi sezon zapowiada się lepiej niż pierwszy.

Padło hasło „organizacja”. Czy wasz udział w rozgrywkach ENBL sprawił, że faktycznie zyskaliście nowe doświadczenie?

Tak, na wielu płaszczyznach. Od takich bardzo prozaicznych, po bardzo ważne kwestie sportowe – jak planowanie mikrocykli, zarządzanie zdrowiem, zarządzanie oczekiwaniem odnośnie roli na boisku. To jest bardzo ciekawa lekcja. Staramy się jak najwięcej z niej wyciągnąć.

O tym warto pamiętać. Dla was to nie tylko rezultaty, ale i pierwsza styczność z europejskimi rozgrywkami. Za tym kryje się trochę więcej niż sam wynik na parkiecie.

Nie jest to rocket science, że przerasta ludzkie pojęcie, ale jest tych rzeczy kilka i fajnie, że możemy je przechodzić w kontrolowany sposób. I tak rozwijamy się bardzo szybko! W pewnym sensie są to jednak baby steps. Bardzo się cieszę, że rozpoczęliśmy od ENBL. Jest dokładnie to, czego potrzebowaliśmy na tym etapie rozwoju.

Jak wyglądały ostatnie dni? Były szczególnie nerwowe?

Oj tak. Nie będę ukrywał. To nie jest przyjemna sytuacja, gdy w bardzo ważnym meczu może wystąpić tak naprawdę sześć zdrowych osób. Potem przeżywałem ogromne emocje, bo dali radę wygrać w fantastyczny sposób. Okazuje się, że ludzie, którzy mieli być w Dzikach w drugoplanowych rolach, nagle dają radę przez prawie 40 minut i wygrywają mecz. Jestem z nich naprawdę dumny. Następnego dnia obudziłem się z wiadomością o treści: „musimy porozmawiać”, którą napisał agent najważniejszego zawodnika w składzie. Wiedziałem, że to nie będzie miła rozmowa, choć zrobiłem wszystko, co trzeba. Wynagrodzenie na czas, mieszkanie fajne, samochód wygodny. O 8:20 wiedziałem, że tracę tego zawodnika. Nie miałem możliwości negocjacji. To jest strasznie trudne. Później dotarło do mnie, że ci, którzy ostatnio zapracowali na zwycięstwo, też już są chorzy. Sięgnęliśmy po chłopców z Akademii Młodych Dzików, a jeden z nich, mając 15 lat, wyszedł na parkiet. I znów Dziki wygrały!

Żartując – może należy utrzymać tak krótką rotację?

Można z tego żartować, ale dobrze wiemy, jakim wysiłkiem to było okupione. Nie zaryzykowałbym tak na dłuższą metę. Oczywiście, to jest część gry – choroby się zdarzają. Zdarzają się też odejścia kluczowych osób, gdy się tego nie spodziewasz.

Jak zbudowane są Dziki? Ile macie grup młodzieżowych?

Akademia Młodych Dzików – bo pod taką nazwą funkcjonujemy w koszykówce młodzieżowej – to dzisiaj już ponad 300 dzieci. Nie tylko chłopcy, od niedawna także dziewczynki. Uznaliśmy, że nie ma co się zamykać. 300 dzieciaków w różnych częściach Warszawy. Zaczynamy od najmłodszych i to jest to największe wyzwanie. Mamy górę piramidy w postaci ekstraklasowego zespołu, a wychowanie dzieciaków zaczęliśmy od samego dołu. Dziurę pośrodku wypełnią dopiero chłopcy z rocznika 2009. Teraz to się odbyło w trochę przyspieszonym tempie. Mieliśmy plany, żeby ich włączyć do treningów i zacząć przyzwyczajać do koszykówki seniorskiej, natomiast sytuacja wymusiła na nas przyspieszenie tego procesu. To potrwa.

W tej rozmowie wciąż nie padło nazwisko jeszcze jednej osoby – Krzysztofa Szablowskiego. Jak zbudować wieloletnią współpracę z trenerem? „Ufać” to słowo klucz?

Myślę, że zaufanie jest tutaj niezbędne. Z Krzyśkiem dobrze się znamy. Przeszliśmy przez lepsze i gorsze sytuacje. Zaufanie, ale… i profesjonalizm! Krzysztof Szablowski jest bardzo profesjonalną osobą. Wie, co robi. Zaakceptował naszą wizję rozwoju, chce być tego częścią. Rozwijamy się razem. Rośnie organizacja i rośnie on jako trener. To jest dla mnie niezwykle ważne, by na którymś etapie nie pojawiła się luka między jego rozwojem a naszym. Musimy dbać o to, aby i on chciał rosnąć. To, że wyjechał do Kowna na staż, nie jest kwestią przypadku. Będziemy chcieli, żeby takich sytuacji było dużo więcej. To rozwija jego, a przez to i nas.

Pan dał się poznać jak osoba, która zapowiada raczej duże rzeczy. Czy takie hasła pojawiały się już kilka lat temu przy okazji pierwszych rozmów z trenerem Szablowskim?

To chyba jest bardziej pytanie do Krzyśka – czy on jest z nami, dlatego że kiedyś chciałbym mieć klub euroligowy? Jest bardzo ambitną osobą. Myślę, że trafiliśmy na siebie w odpowiednim momencie. On potrzebował kogoś, kto da mu szansę, a ja potrzebowałem kogoś, kto chce się z nami rozwijać. To jest bardzo dobre połączenie. Od samego początku wiedzieliśmy, że chcemy, żeby Dziki awansowały do ekstraklasy. A gdy już awansowały, to chcemy, by grały coraz lepiej. Awans do play-offów, obecność w europejskich pucharach – to kolejne etapy rozwoju. Cieszę się, że robimy to razem.

Tym bardziej że w składzie wciąż są postacie z okresu, gdy Dziki występowały w pierwszej lidze…

Grzesiek Grochowski i Piotrek Pamuła są z nami nawet dłużej niż trener Szablowski, bo od pierwszego sezonu w pierwszej lidze. Oni też stali się częścią Dzików nie tylko na parkiecie. Nie zdradzę żadnej tajemnicy, że chcę, by zostali w tym klubie tak długo jak się da. W pewnym momencie ich kariery przejdą na inne tory, ale chciałbym, aby te tory prowadziły przez naszą organizację. Uważam, że nie stać nas na to, aby tracić tak wartościowych ludzi, którzy są tak zżyci, utożsamiają się z wartościami naszej organizacji. Jeśli któregoś dnia Piotrek Pamuła powie sobie „dość”, to ja mam już dla niego przygotowaną propozycję pracy w organizacji. Grzesiek Grochowski od kilku tygodni prowadzi również treningi grup młodzieżowych i zbiera fantastyczne opinie. Kto wie, czy nie rośnie nam świetny trener? Mimo że on chyba nie miał takich planów. Jest fantastycznym człowiekiem, a młodzi go kochają. Im więcej takich osób, tym większa szansa na zbudowanie trwałego dziedzictwa.

Nawet odchodzący od was Nick McGlynn chyba dobrze wspomina rozdział pod hasłem „Dziki Warszawa”.

To rozstanie z Nickiem wygenerowało potworną ilość emocji – i po jego stronie, i po naszej. Pewnie dlatego, że było zaskakujące. Nie byliśmy na nie gotowi. Gdybyśmy po sezonie po prostu nie przedłużyli z nim kontraktu, to te emocje i tak by się pojawiły, choć mniejsze. Zbudowaliśmy bardzo mocną grupę zawodników, która się świetnie rozumie. Gdy słyszę od bardzo doświadczonych zawodników, że jeszcze nigdy nie byli w drużynie z taką chemią i taką atmosferą, to o czymś świadczy. Nick miał świadomość, że trochę ich zostawia. Dla niego to naprawdę nie było łatwe. Te nieprzespane noce, o których mi mówił, to chyba nie jest ściema. Nie jestem pewny, czy podjął dobrą decyzję. To dopiero czas pokaże. Chyba uznał, że to dla niego ostatnia okazja, by spróbować sił w jeszcze lepszej lidze i tę propozycję przyjął. Chciałbym, żeby w tym zespole grali ludzie, którym nie jest obojętne, co robimy. To szumnie brzmi, gdy mówię o wartościach, ale one tu naprawdę są. Samo to, że pod tym filmem żegnającym Nicka, natychmiast odezwali się Dominic Green i Matt Coleman, mówiąc „dobra, wracamy!”. To nie jest przypadek. To jest strasznie fajne. Na co dzień nie jestem przesadnie empatyczny, ale to akurat przeżyłem.

Zaktualizujmy listę. O czym obecnie marzy prezes Dzików Warszawa?

Bardzo krótkoterminowo – o zdrowiu zawodników. To jest bardzo ważne w tym momencie. A poza tym? Marzę, aby to się nie zatrzymało. Marzę, żeby szło tak dalej. Chciałbym to tempo utrzymać. Marzę o tym, aby przybywało osób, które są nam życzliwe i chcą nam pomagać. To grono stale rośnie i to jest największa siła napędowa tej organizacji.