King też chce zdobyć trofeum! Najbardziej jednostronne widowisko chyba już za nami

fot. Andrzej Romański / plk.pl

Rewanż za ubiegłoroczną rywalizację o mistrzostwo Polski – to sformułowanie w przypadku Trefla Sopot i Kinga Szczecin będzie stosowane pewnie jeszcze przez jakiś czas. W piątkowy wieczór obie ekipy napisały kolejny rozdział tej historii. Trefl znów miał w swojej rotacji sześciu obcokrajowców, natomiast szczecinianie ponownie próbowali sobie radzić bez nominalnego środkowego. Trzeba było szukać innych opcji! Trener Arkadiusz Miłoszewski od pierwszych sekund najwyraźniej postawił na Isaiaha Whiteheada w roli lidera. Trzy pierwsze rzuty wśród szczecinian oddał właśnie on, a biorąc pod uwagę pierwszą połowę, licznik dobił do aż 12 rzutów z gry. I tak naprawdę nie warto, aby Whihead na tym poprzestawał! W 16 minut zdobył aż 18 punktów, a King prowadził 52:30.

Na taki wynik po pierwszej połowie składało się jednak więcej czynników. Może przede wszystkim – za sprawą kontuzji raptem chwilę spędził na parkiecie Nick Johnson, a chyba nie trzeba podkreślać, jak ważną postacią był w ostatnich meczach Trefla. Do tego należy doliczyć kolejne celne trójki Kinga. Szczecinianie trafiali raz za razem! Co ciekawe, Whitehead i Novak rzucali nawet z jednej nogi! Skądś to znamy, prawda? Tony Meier – jak za swoich najlepszych czasów. Jovan Nowak – drugim Andrzejem Mazurczakiem nie będzie, ale śmiało można powiedzieć, że Kingowi udało się pozyskać jakościowe zastępstwo. Wszystko składało się na coraz większą przewagę szczecinian w piątkowym ćwierćfinale.

Znaczący, ale jednak tylko chwilowy, zryw Trefla przypadł według mnie na sam początek trzeciej kwarty. Pierwsza akcja – zbiórka w ataku i celna trójka Aarona Besta. Wyraźnie czuć było motywację do pokazania się z lepszej strony. Właśnie wtedy sopocianie dali sygnał, że po zmianie stron faktycznie ruszą do odrabiania strat. Nic z tego. Już w następnej akcji w ten sam sposób odpowiedział Aleksander Dziewa, a różnicą między drużynami znów wynosiła 22 punkty.

Kwarta numer cztery nie przyniosła za sobą jakiegoś nagłego obrotu spraw. Mecz został dokończony – to chyba trafne określenie. Defensywa Trefla wciąż nie funkcjonowała odpowiednio – sopocianie systematycznie co kwartę tracili przynajmniej 21 oczek. Dużo! Zespół prowadzony przez Żana Tabaka nie poszedł jednak śladami Dzików. Nie było powrotu do wyrównanej rywalizacji i przedłużonej nadziei, że może jednak uda się awansować do półfinału. King był znacznie lepszy – 97:77.