Górnik i King – wśród tych drużyn jest zwycięzca Pucharu Polski! Wielki finał już w niedzielę

Choć najlepsza drużyna każdej edycji zostaje wyłoniona dopiero czwartego dnia rywalizacji, to jednak właśnie sobota jest każdorazowo wypełniana po brzegi koszykarskimi atrakcjami. Dwa półfinały, ale i dwa konkursy – trójek oraz wsadów. I może od nich zacznijmy. Najlepszym strzelcem okazał się Adam Waczyński, który w finale rywalizował z Toddrickiem Gotcherem i Dominikiem Wilczkiem, czyli zwycięzcą z ubiegłego roku. Z kolei konkurs wsadów wygrał Artur Łabinowicz – jedyny w Sosnowcu przedstawiciel Zastalu.

Wcześniej jednak rozegrano pierwszy półfinał. Nie porwał. Górnik wygrał przecież bardzo pewnie – 88:60. Sporo kolorytu dodawali jednak wałbrzyscy kibice, którzy do hali przyjechali jeszcze większą grupą niż w czwartek. A skoro na parkiecie już niewiele się działo, to ci zaczęli po prostu… dobrze bawić się na trybunach. Skakali, tańczyli, prześcigali się w przyśpiewkach, a w końcu był im tak gorąco, że niektórzy nawet zdjęli koszulki. Raptem kilka miesięcy temu świętowali przecież upragniony awans do ekstraklasy, a w połowie lutego ich ulubieńcy mają szansę na wygranie Pucharu Polski.

To jednak był zdecydowanie inny mecz w wykonaniu wałbrzyszan. Nie musieli drżeć o wynik do samego końca, systematycznie powiększali i tak bezpieczną już przewagę. Dzięki temu trener Andrzej Adamek mógł nieco zmienić podział minut w drużynie. Piękną historię napisał na pewno Krzysztof Jakóbczyk, który po awansie został wśród Górnika, a półfinał Pucharu Polski zakończył z dwoma celnymi trójkami i dużym uśmiechem na ustach. Warto też zwrócić uwagę na to, jak wałbrzyszanie funkcjonowali w defensywie. Niech dobitnym przykładem będzie linijka statystyczna Tevina Browna. Z 34 punktów przeciwko Dzikom do… zaledwie jednego oczka w starciu z Górnikiem.

Emocje, których brakowało w pierwszym półfinale, nadeszły wraz z meczem wieczornym. Za jednym koszem – fani Anwilu. Po drugiej stronie – kibice Kinga. Oni również wspólnymi siłami złożyli się na to widowisko. Widowisko, w którym prowadzenie nie zmieniało się zbyt często, natomiast Anwil co jakiś czas przypominał, że jest w stanie wyrwać zwycięstwo. Tych okazji trochę było – szczególnie w samej końcówce. Zresztą, niektórzy zaczęli ironizować, że z awansem do finału wiązała się chyba jakaś… kara? Stawką była możliwość dalszej walki o puchar, natomiast kolejnych błędów było co niemiara.

Po raz ostatni „Rottweilery” wygrywały na 47 sekund przed końcem, gdy było 73:32 na korzyść włocławian. King odpowiedział trafieniem Mateusza Kostrzewskiego, jednak w tej akcji kluczowe było (jakże przytomne!) zagranie Isaiaha Whiteheada. Później zawodnicy ze Szczecina faulowali trzykrotnie, aż odesłali na linię rzutów wolnych Justina Turnera. Ach, te rzuty wolne…

Amerykanin nie zdobył z tej akcji choćby punktu. Minęło kilka sekund i pojawiła się kolejna taka okazja. Tym razem dwie próby należały do Michała Michalaka, ale on także nie zamienił rzutów na punkty. Ta sztuka udała się jednak Whiteheadowi, który powiększył prowadzenie Kinga do trzech oczek. I gdy wydawało się, że ostatnich kilka sekund „Rottweilery” wykorzystają poprzez szukanie rzutu z dystansu, to… nie zdołali nawet wznowić gry. Błąd pięciu sekund! Jovan Novak dołożył jeszcze jeden celny rzut wolny i tym samym przypieczętował awans Kinga do finału Pucharu Polski. Jak powiedział mi po meczu Aleksander Dziewa: nieszczególnie jest zmęczony – przynajmniej on. Transmisja niedzielnego finału Pekao S.A. Pucharu Polski od godziny 17:00 w Polsacie Sport 3. Czekamy!