Damian Durski: „Górnik Wałbrzych zawsze w sercu!” [WYWIAD]

fot. Marcin Stelmach / Górnik Zamek Książ Wałbrzych

Piotr Janczarczyk: Zacznijmy od tego, co działo się w ubiegłym sezonie. Kiedy tak naprawdę poczułeś, że jesteście najlepiej grającym zespołem w pierwszej lidze i możecie uzyskać awans?

Damian Durski: Poczułem, że możemy wygrać tę ligę, gdy graliśmy pierwszy mecz z SKS-em w półfinale. Odejście Francisa Hana, nikt na nas nie stawiał, te wszystkie rzeczy dookoła… Mogę tak wymieniać. Chemia w zespole była super! Właśnie podczas meczu z „Kociewskimi Diabłami” powiedziałem sam sobie: „dlaczego nie?”.

A mecz z Kotwicą? Ten pierwszy, ćwierćfinałowy.

O, faktycznie. Był kluczowy, masz rację!

Czułeś, że odejście Hana to szansa dla ciebie?

Tak, przyznaję. Rozmawiałem o tym z trenerem. Powiedział, że moja rola będzie dużo większa. Wiedziałem, że będę pierwszą opcją jako rozgrywający i jestem w stanie sprostać temu wyzwaniu. Znam tę ligę, grałem w play-offach wiele razy. Wiedziałem, gdzie można nadrobić charakterem, a gdzie umiejętnościami.

Jak postrzegaliście to rozstanie?

My z Francisem mieliśmy świetny kontakt. Był w porządku człowiekiem – moim zdaniem. Nie było żadnego „kwasu” między Francisem a innymi zawodnikami. To dotyczyło bardziej relacji z trenerem, prezesem. Francis miał cięty język i czasem nie pozwalał sobie nic powiedzieć. Gdy przegrywaliśmy, to potrafił się „odpalić”, ale my byliśmy w stanie to zrozumieć, że on miał jeden cel: wygrać ligę. Jako drużyna nie mieliśmy z nim jednak żadnych problemów. Dla mnie to był w porządku gość o wielkich ambicjach sportowych i wielkim charakterze. Może to go zgubiło? Nie potrafił się ugryźć język, gdy wymagała tego sytuacja.

Damian Durski jako MVP finałów – jak postrzegasz to wyróżnienie?

To najważniejsze wyróżnienie w mojej dotychczasowej przygodzie z koszykówką. Nikt się tego nie spodziewał. I jeszcze przypieczętowane awansem! Aż miło się robi, gdy o tym wspominam.

To teraz będzie mniej przyjemnie. Dlaczego tak długo walczyliście o awans? Mam na myśli trzy z rzędu przegrane serie finałowe. Pytam ciebie jako tego, który był częścią tych drużyn.

Mam wrażenie, że ten balonik zawsze był zbyt bardzo nadmuchany. Mieliśmy dobre zespoły, ale wszyscy o tym mówili, wszyscy stawiali nas w roli faworyta, a gdy nadchodziły najważniejsze mecze, to nie udźwigaliśmy presji. Przecież nie przegrywaliśmy z drużynami, które były w teorii znacznie słabsze od nas. Dla przykładu – Dziki, które miały bardziej zbilansowany zespół. Tak samo z Czarnymi, którzy – moim zdaniem – mieli wtedy lepszy od naszego zespół.

Zwróć uwagę, że te kluby bezpośrednio po awansie nie miały problemu z utrzymaniem. Czarni byli liderem tabeli, Dziki otarły się o play-offy, a Sokół finalnie był na 11. miejscu. To też o czymś świadczy.

Moim zdaniem, ten pierwszy sezon jest najłatwiejszy. Może przeciwnicy podchodzą lekceważąco za sprawą tych nowych twarzy w lidze. Przykład z pierwszego meczu Górnika – King wyglądał wtedy jakby był pewny spokojnego zwycięstwa trzydziestoma punktami. Ta rola underdoga jest plusem dla beniaminków. Zobacz, że z kolei te drugie sezony są dla nich najtrudniejsze.

Zaakceptowałbyś awans na zasadzie dzikiej karty?

Nie. Chociaż mamy dwa rodzaje dzikich kart. Jeśli skończylibyśmy na 2. miejscu, a Astoria nie chciałaby awansować, to jest to dla mnie zrozumiałe. Ale jeśli jest zespół, który znajduje się na przykład w drugiej lidze, i nagle chce kupić dziką kartę do ekstraklasy, to dla mnie jest to nieporozumienie. Nie powinno czegoś takiego być. To zabija chęć uprawiania sportu.

W końcu jednak awansowaliście. W jakiej roli widziałeś siebie w ekstraklasie?

Widziałem siebie w roli zmiennika. Ja, rozmawiając z trenerem, oscylowałem w okolicach 5, może 10 minut. Wejdę, będę bronił na całym, przeprowadzę piłkę, podam do kolegi z drużyny. Nie stawiałem siebie w roli lidera! Mam umiejętności, które mogę wykorzystać w ekstraklasie. Bardzo mała rola podczas sparingów potwierdziła mi jednak, że w tej drużynie nie ma dla mnie miejsca.

Kiedy poczułeś, że to nie jest to, czego oczekiwałeś?

Po pierwszym sparingu pomyślałem: może trener chciał spróbować innego ustawienia? Po drugim sparingu czułem, że nie mogę bezczynnie siedzieć. Przychodziłem na treningi, wiedziałem, że nie jestem piątym kołem u wozu. Mogłem normalnie rywalizować z innymi zawodnikami na treningach, a później podczas sparingów nie miałem swojej szansy. Mam taki charakter, że wszedłbym na dwie minuty, dałbym z siebie maksimum i wiedziałbym, że na coś się przydałem.

Uważasz, że są kibice Górnika, którzy przychodzą na mecze nie tylko dla drużyny, ale i dla konkretnych wałbrzyskich postaci?

Jest mnóstwo takich ludzi. Po moim odejściu miałem ogrom wiadomości. Ludzie zaczepiali mnie na mieście i mówili, że już nie będą chodzili na mecze, bo nie mają z kim się utożsamiać. Jest taka grupa. Znają mnie od dzieciaka, widzieli mój rozwój. To był dla nich cios w serce.

A jakie były kulisy transferu do SKS-u? Podobno swój udział w tym miał Bartosz Majewski.

Tak, dokładnie. Zadzwonił do mnie po pierwszym sparingu z pytaniem, dlaczego nie grałem. Odpowiedziałem, że to decyzja trenera. Od słowa do słowa, aż powiedział: „ty i tak byś się nigdy z Wałbrzycha nie ruszył”. Odparłem: „jeśli nie będę grał, to w końcu będę musiał się ruszyć”, ale jednocześnie uspokoiłem go, że jeszcze czekam na rozwój sytuacji, bo to tylko jeden taki sparing i może w kolejnym już zagram. Tyle że w drugim też nie zagrałem. Bartek powiedział o tym prezesowi SKS-u, a ten zadzwonił do mnie. Wcześniej jednak chciałem porozmawiać z trenerem Adamkiem, czy nadal widzi mnie w zespole. Doszedłem do wniosku, że trudno będzie o odpowiednie minuty dla mnie. Nie chciałem czekać, aż komuś coś się stanie. Dowiedziałem się, że mam zielone światło na zmianę klubu.

W takim razie, jak wyglądają twoje relacje z Aleksandrem Wiśniewskim? Pytam, ponieważ jego transfer do Górnika niektórzy kibice przyjęli… mocno nieprzyjemnie.

Ja nie mam z nich żadnych relacji. Według mnie ten chłopak niczemu nie zawinił. Powiedziałem mu, że nie mam do niego żalu. To jest sport. To była decyzja trenera, kogo sobie wybrał. Wiem, że nie jestem gorszy od Olka Wiśniewskiego. Gdy zobaczyłem, że w pierwszym meczu – po odbyciu jednego treningu – zagrał 10 minut, to stwierdziłem, że coś jest nie tak.

To prawda, że nie masz agenta?

To prawda.

Dlaczego?

W Wałbrzychu on nie był mi nigdy potrzebny. Wiedziałem, że jestem w stanie wszystko sobie sam załatwić. Podpisanie kontraktu wiązałoby się z opłaceniem prowizji przez klub, więc może myślałem głupio, ale chciałem, żeby klub na tym zaoszczędził. Może i klub na to inaczej spoglądał przy negocjacjach? Tak było i teraz przy zmianie klubu, w Starogardzie Gdańskim byli z tego zadowoleni. Agenci często biorą procent, ale gdy coś się dzieje, to ich nie ma. Jeśli kiedyś będę potrzebował agenta, to z niego skorzystam.

Teraz już grasz dla „Kociewskich Diabłów”, ale początek w waszym wykonaniu nie był wymarzony.

Źle graliśmy w obronie, dużo przegrywaliśmy pojedynków jeden na jednego. Coś nie działało, zaczęliśmy dodawać sety. Po korekcie kilku zagrywek myślę, że udowodniliśmy, że trzeba się z nami liczyć.

Pewnie wciąż śledzisz rozgrywki pierwszoligowe. Jak porównałbyś obecny sezon do tego poprzedniego?

Ten sezon na pewno będzie bardzo wyrównany. Drużyny, które miały być w czołówce, przegrywały już w pierwszych kolejkach. Mam wrażenie, że ta liga nabrała… szybkości. Jest mniej ustawianej gry, a więcej szukania okazji z kontrataku. To też dlatego, że większość obcokrajowców gra na pozycjach 1/2. Ja chyba jednak byłbym zwolennikiem pomysłu, aby ściągnąć do drużyny wysokiego zawodnika. Pozycje 1/2 spokojnie można obsadzić Polakami, z kolei trudno o prawdziwych centrów.

Chciałbyś jeszcze kiedyś spróbować swoich sił w ekstraklasie?

Oczywiście! To jest coś, do czego będę dążył – choćbym miał spędzić kolejne 3 czy 4 sezony w pierwszej lidze. Na pewno będę dążył do tego, żeby wrócić do ekstraklasy i potwierdzić, że mogę przydać się drużynie.

Rozumiem, że twój sentyment do Górnika pozostaje niezmienny.

Pewnie, że tak. Górnik Wałbrzych zawsze w sercu!