Bez sentymentów! Dziewa – razem z Kingiem – cieszy się ze zwycięstwa we Wrocławiu

Niech potwierdzeniem, jak istotne było dla obu ekip to spotkanie, będzie przykład z pierwszej ofensywnej akcji Kinga. Sędziowie orzekli, że Angel Nunez faulował Andrzeja Mazurczaka w akcji rzutowej, a Amerykanin już wtedy – w pięćdziesiątej sekundzie rywalizacji – sugerował trenerowi, by ten skorzystał z… wideoweryfikacji. Miodrag Rajković nie był tego samego zdania. Jego podopieczni – głównie za sprawą świetnej skuteczności z dystansu – po 10 minutach wygrywali 20:14. Tej skuteczności, ale i prób, brakowało wśród szczecinian. Wicemistrzowie Polski próbowali swoich sił głównie z pomalowanego.

Co ciekawe, gdy na parkiecie Hali Stulecia pojawił się Aleksander Dziewa, kibice Śląska nie przywitali go zbyt entuzjastycznie. Słychać było gwizdy. Ale kto wie, czy to właśnie 26-latek był ich adresatem? Bo z gwizdami w hali jest trochę jak z trąbieniem na drodze – nigdy nie ma pełnej pewności, do kogo faktycznie powinna trafić ta „wiadomość”.

W drugiej kwarcie w końcu wstrzelił się James Woodard, jednak niedługo później przewaga WKS-u urosła do rekordowych 10 oczek. Śląsk konsekwentnie nie dogrywał piłek do podkoszowych – Reggie Lynch miał już 0/4 z gry, z kolei Adrian Bogucki o okazje nie mógł się doprosić. Zwróciłem również uwagę na Isaiaha Whiteheada. Mówiło się, że to gwiazda, były zawodnik NBA. On tymczasem jako jeden z niewielu obcokrajowców co mecz stara się merytorycznie dyskutować z sędziami.

Chwilę po zmianie stron z przewagi wrocławian nie zostało dosłownie nic. Ba, to King ponownie objął prowadzenie! Początek trzeciej kwarty w wykonaniu przyjezdnych to aż 15:3. Swój rytm złapał także Aleksander Dziewa – gdy trafił z dystansu, chyba w całej hali słychać było z jego ust głośne „tak jest!”. Jak widać – potrzebował tego. Chciał we Wrocławiu zaprezentować się z możliwie najlepszej strony – tym razem już jako koszykarz Kinga. Szczecinianie długo walczyli o objęcie prowadzenia, jednak cieszyli się z niego zdecydowanie krócej. Śląsk całkiem prędko odzyskał skuteczność i wrócił do konsekwentnego budowania przewagi.

Wrocławscy kibice nie mogli być jednak spokojni o wynik piątkowego starcia. Ich ulubieńcy zatrzymali się w ofensywie i zdobyli zaledwie pięć punktów podczas siedmiu minut ostatniej odsłony meczu. A King gonił i nie odpuszczał! Wicemistrzowie Polski doprowadzili do remisu, a dla Śląska i tak było to szczęście w nieszczęściu, skoro trafienie Nicholsona zostało zmniejszone z trzech punktów do dwóch.

Los jednak bywa przewrotny – raz daje, raz zabiera. Podczas ostatniej minuty meczu sędziowie najpierw zaliczyli punkty Adrianowi Boguckiemu, jednak po zobaczeniu powtórki przyznali mu zamiast tego dwa rzuty wolne. Trafił raz – tak jak Daniel Gołębiowski, który na linii stanął w kolejnej akcji. Wrocławianie prowadzili 66:64, ale to King miał 23 sekundy na zrealizowanie swojej akcji. Piłka finalnie trafiła do rąk Aleksandra Dziewy, a ten nie dość, że zdobył punkty, to jeszcze… był faulowany! Dzięki jego trafieniom wicemistrzowie Polski wygrali we Wrocławiu 67:66. Nieprawdopodobna historia!

W końcówce emocji nie brakowało, jednak reszta spotkania nie była zbyt widowiskowa. Trudno też o szczególne wyróżnienia. Najlepiej punktującym wśród szczecinian był James Woodard, jednak wszyscy po tym meczu będą wspominali oczywiście Aleksandra Dziewę, który zdobył w piątek dziewięć oczek, w tym te trzy najistotniejsze.