Bez rozgrywających, ale z nowymi trenerami. Co wiemy po meczu Czarni – Śląsk?

fot. Patryk Przyborowski / Energa Icon Sea Czarni Słupsk / plk.pl

Piątkowy mecz obejrzałem, będąc w Gryfii. Wiem już, że Słupsk nie zapomniał o Mantasie Cesnauskisie. I choć 43-latek nie jest obecnie trenerem Czarnych, to wciąż był tematem rozmów wśród kibiców. Ci chcieli go również uhonorować – spotkanie ze Śląskiem rozpoczęli od przyśpiewki, dziękując mu w ten sposób za dotychczasowe sukcesy. Co ciekawe, do postaci byłego już trenera Czarnych niejako nawiązali także lokalni spikerzy. Wspomnieli, że trwają Mikołajki, a Roberts Štelmahers to… prezent dla słupskich kibiców. Chyba miało wyjść humorystycznie, ale gdy spoglądałem po reakcjach innych osób, to widziałem nie uśmiech, a niesmak.

Podobny niesmak mogli czuć ci, którzy liczyli na koszykarskie fajerwerki. Zamiast tego trwał przecież pojedynek klubów, które w ostatnich dniach zatrudniły nowych szkoleniowców. Czarni – Robertsa Štelmahersa, Śląsk – Aleksandara Jončevskiego. Obie ekipy zgromadziły podczas pierwszej połowy dokładnie 64 oczka. Mało? Na pewno. Ale nie porywał także styl. Nagromadzenie pomyłek przypadło na końcówkę drugiej kwarty, gdy kibice Czarnych chyba sami nie wiedzieli, czy się śmiać, czy płakać.

Po 20 minutach górą był Śląsk, który prowadził 34:30. Gdybym jednak powiedział, że styl wrocławian porywał, to bym skłamał. Im także brakowało skuteczności. Największe zielone światło od trenera Jončevskiego otrzymał Daniel Gołębiowski, który rzucał, kiedy tylko pojawiła się ku temu okazja. Wcześniej z kolei wrocławianie często dogrywali piłkę pod kosz. Tu można wyróżnić Emmanuela Nzekwesiego. To był jego debiut w roli zawodnika Śląska, ale całkiem udany. Podobnego zdania jest zapewne trener Jončevski, który finalnie dał mu dwa razy więcej minut niż Adrianowi Boguckiemu. Reprezentant Holandii otarł się o double-double, notując 12 punktów i 8 zbiórek.

Są takie mecze, które „rozstrzygają się” za sprawą raptem kilku akcji. Tak było i tym razem. Śląsk moim zdaniem zaliczył dwa takie momenty, gdy faktycznie wyglądał jak drużyna, która ma wygrać spotkanie – najpierw po trójkach Waczyńskiego i Ponitki, później po udanej kontrze w wykonaniu Senglina. Czarni w drugiej połowie próbowali odrobić straty, ale w najkorzystniejszym momencie zeszli „tylko” do czterech punktów różnicy.

Ostatecznie wrocławianie wygrali w Gryfii 72:63. Trzeba jednak zaznaczyć, że osiągnęli to przy 39-procentowej skuteczności z gry. To najgorszy wynik w tym sezonie OBL, gdy weźmiemy pod uwagę dotychczasowe zwycięstwa WKS-u. Pozytywy? Wspomniany Nzkewesi, ale i… Waczyński! Na miejscu fanów Śląska cieszyłbym się z jego obecności na parkiecie. Bije od niego spokój, potrafi ocenić sytuację na boisku. To znaczący współautor piątkowego zwycięstwa. Wśród Czarnych warto wyróżnić Szymona Tomczaka. Ze Śląskiem zagrał naprawdę dobrze. Trudno sądzić, że będzie dominującym podkoszowym, jednak to właśnie on szczególnie nadrabia zaangażowaniem. Charakterny walczak! Mówiąc kolokwialnie – chce mu się. W piątek zaliczył 9 punktów i 5 zbiórek.

Nie sądzę, że starcie Śląska z Czarnymi będzie dla pozostałych drużyn dobrym materiałem do analizy. Nie dość, że oba zespoły zostały niedawno przejęte przez nowych trenerów, to i oba musiały sobie radzić w Gryfii bez podstawowych rozgrywających. Jak pokazał ten mecz – może właśnie oni będą kluczowi, by jakoś to wyglądało.