Aleksander Dziewa: „Moim zdaniem, to ostatni dzwonek” [WYWIAD]

Piotr Janczarczyk: W niedzielę rozegraliście sparing przeciwko reprezentacji Finlandii. Jakie wnioski po tym meczu?

Aleksander Dziewa, koszykarz S.L. Benfica: Doszło do zbyt wielu niepotrzebnych sytuacji, szczególnie w trzeciej kwarcie. Puściły emocje. Nie było to nam potrzebne, co tylko nas wybiło z rytmu. Warto jednak też zaznaczyć, że graliśmy do samego końca. Mieliśmy już prawie 20 punktów straty, mogło się wydawać, że mecz już się „skończył”, a my wciąż chcieliśmy pokazać charakter i wygrać to spotkanie.

W rozmowach z Tobą często przewija się kwestia dotycząca pozycji na boisku. Ja zapytam o to, ale tylko w odniesieniu do występów w reprezentacji. Lepiej czujesz się na pozycji nr 4 czy 5?

To nie jest tego, co ja wolę, a czego potrzebuje trener. Tam, gdzie mnie potrzebuje, tam jestem. Staram się zrobić to, co umiem najlepiej na danej pozycji. Postrzegam to bardziej w ten sposób.

Jest jakiś cel, który sam sobie założyłeś na czas EuroBasketu?

Moim indywidualnym celem jest tylko to, aby pomóc kadrze najlepiej jak się da. Być wartością dodaną, razem budować sukcesy.

Jordan Loyd. Na podstawie dotychczasowych doświadczeń, jak mógłbyś go scharakteryzować?

Muszę powiedzieć, że to jest naprawdę świetny koszykarz, ale i świetny człowiek. To jest pewnie wyświechtane stwierdzenie, ale w jego przypadku naprawdę tak jest. Gra w poważnej koszykówce, a wcale nie nosi głowy wysoko. Już teraz jest zasymilowany z grupą. Prędko się wkomponował. Jest otwarty na rozmowy, na żarty. Same pozytywne wrażenia.

A gdybyś miał go porównać do A.J. Slaughtera?

Jordan jest bardziej otwarty, bardziej rozmowny. A.J. był bardziej introwertyczny. Taka jest moja obserwacja.

Już w kolejnym tygodniu rozpocznie się EuroBasket. Czy Ty również ekscytujesz się na myśl o tym turnieju? A może lokalizacja w postaci fazy grupowej w Katowicach nie ma dla Ciebie większego znaczenia?

Na pewno ma znaczenie! Z tego, co słyszałem, bilety rozchodzą się w bardzo dobrym tempie. Będziemy grali przed dużą publicznością. To dodatkowa porcja motywacji, aby zaprezentować się jak najlepiej.

Przejdźmy do spraw klubowych, ale cofnijmy się nieco do wydarzeń z przeszłości. Jak będziesz wspominał sezon w barwach Kinga Szczecin?

Generalnie rzecz biorąc, bardzo dobrze. To bardzo fajna organizacja z bardzo fajnymi ludźmi. Nie mogę powiedzieć nic negatywnego, oprócz tego, że… wszyscy liczyliśmy, że pod względem sportowym zajdziemy wyżej. To wynik poniżej oczekiwań. Ale pod względem życiowym, organizacyjnym i tego, jak było w Szczecinie – zawsze będę wspominał z uśmiechem.

Gdy sezon się zakończył, założyłeś sobie, że kolejny kontrakt podpiszesz wyłącznie z klubem zagranicznym?

Nie nazwałbym tego słowami „tylko i wyłącznie”, ale była to moja preferencja, żeby doprowadzić do takiej umowy. To był mój priorytet. Doszedłem do wniosku, że młodszy nie będę. Jeżeli teraz nie spróbuję ponownie gry poza granicami Polski, to później będzie z tym o wiele trudniej. Może to ostatnia taka okazja? Chcę jeszcze spróbować. Moim zdaniem, to ostatni dzwonek.

W takim razie, co Cię przekonało do tego, aby podpisać kontrakt w Lizbonie?

To była i jest dobra oferta, a do tego pojawiła się dość szybko. Nie musiałem czekać na przykład do końca sierpnia, czyli okresu, gdy klubom poodpadały wszystkie wcześniejsze opcje i dopiero mogłyby zdecydować się na mnie. Byłem jednych z pierwszych wyborów trenera, co miało dla mnie duże znaczenie. Benfika to klub, dla którego przez cały sezon liczy się wyłącznie mistrzostwo – trochę jak w Polsce w przypadku Anwilu Włocławek. Drużyna, do której dołączam, gra przecież także w rozgrywkach europejskich! Do tego usłyszałem od agenta, że to stabilna organizacja. A gdy pytałem o zdanie najbliższych znajomych ze świata koszykówki, to i oni bardzo pozytywnie rozpatrywali tę ofertę.

Wyjaśnijmy inną kwestię. Czy po wypełnieniu kontraktu w Hamburgu myślałeś jeszcze o powrocie do gry w barwach Śląska?

Tak, tak. Był temat powrotu do Śląska. W pewnym momencie myślałem, że pójdę w tym kierunku. Sytuacja się jednak zmieniła i ostatecznie wybrałem Szczecin.

Jestem ciekawy, jak po czasie wspominasz tę sytuację, która miała miejsce podczas Waszego październikowego meczu w Hali Stulecia.

To był wulkan emocji – zarówno z mojej strony, jak i ze strony kibiców. Czy to było potrzebne? Tak jak już mówiłem wcześniej w przypadku meczu reprezentacji – czasu nie cofniemy. Stało się. Ładunek emocjonalny tego meczu był gigantyczny, szczególnie w końcówce. Wtedy te emocje ze mnie wyszły w taki sposób, że nie wszystkim się to spodobało. To był taki mecz, którego się nie zapomina do końca życia.

Czujesz jakiś niesmak, że niektórzy kibice stracili do Ciebie sympatię? Mówię o zmianie perspektywy – po tych wszystkich rozdanych autografach, wykonanych zdjęciach, osiągniętych sukcesach w barwach Śląska.

Takie jest życie, taki jest sport. Tak funkcjonuje rzeczywistość, że nie wszyscy będą cię lubić. Zawsze się znajdzie ktoś, komu będę przeszkadzał ja i moje decyzje. Jest grono osób, które mnie lubi. Jest grono osób, które mnie nie lubi. Trzeba się z tym pogodzić. Inaczej dostałbym na głowę, można zwariować.

To jeszcze odnośnie wspomnianych decyzji. Czy faktycznie był temat Twoich przenosin do Anwilu Włocławek?

Tak, faktycznie był kontakt ze strony Anwilu. To były dość poważne rozmowy. Myślę, że gdyby nie pojawiła się oferta z Portugalii, to byłaby bardzo duża szansa, abym trafił do Włocławka. Byłem bardzo wdzięczny za tę propozycję ze strony trenera Grzegorza Kożana i prezesa Łukasza Pszczółkowskiego. Bardzo fajnie się zachowali, a zarazem rozumieli moją sytuację. Zakończyliśmy rozmowy w bardzo pozytywnych relacjach. Wyszliśmy z założenia, że w przyszłości można jeszcze do tych rozmów wrócić niż odciąć się i unikać telefonów.

Kliknij aby zamknąć     

TRENING DLA KLAS 1-3

Turnieje Koszykówki 3x3 #koszewewro