[Czytelniku, zanim przeczytasz zapis rozmowy z Aaronem Celem, chcę coś doprecyzować. Ten wywiad powstał jeszcze w trakcie Pucharu Polski, a tym samym rozstanie z dotychczasowym trenerem Legii nie zostało wówczas oficjalnie potwierdzone. Choćby dlatego w tej rozmowie nie zahaczyliśmy o ten temat.]
Piotr Janczarczyk: Od kilku miesięcy oglądasz mecze zza linii bocznej. Tęsknisz jeszcze za koszykówką jako zawodnik?
Aaron Cel, dyrektor sportowy Legii Warszawa: Nie. Kocham ten sport, ale za byciem zawodnikiem nie tęsknię, bo na zakończenie kariery szykowałem się tak naprawdę przez dwa lata. Dzięki temu, że Toruń pięknie mnie pożegnał, nie chciałbym już przedłużać tego okresu. Cieszę się ze swojej nowej roli w Legii Warszawa, gdzie mam świetne wyzwanie. Pracuję w klubie, który ma duże ambicje.
Czy teraz przeżywasz mecze inaczej niż dotychczas?
Tak, zupełnie inaczej. Każdy zawodnik przejmuje się wynikiem, ale po meczu… mniej przeżywa. Jeśli jesteś trenerem czy działaczem, to po meczu analizujesz różne sytuacje. I choćby dlatego jest trudniej, jeśli chodzi o emocje.
Musisz się powstrzymywać?
Na szczęście jeszcze nie. Zawodnik ma jednak to do siebie, że co prawda przegra, ale rzuci na przykład 25 punktów, i ma zdecydowanie łatwiejszy powrót do domu – mimo że nie jest zadowolony z porażki. Trener czy inny przedstawiciel klubu po meczu jeszcze długo przeżywa.
Jak oceniasz ten czwartkowy ćwierćfinał w wykonaniu Legii? Może czujesz niedosyt, patrząc na grę Górnika, że taką historię mogliście napisać właśnie wy?
Staram się nie podchodzić do tego w ten sposób. Bardziej myślę o nas, naszej drużynie i naszej grze. Niestety, ale po raz kolejny prowadziliśmy przez większość meczu, a na końcu i tak nie dowieźliśmy przewagi. To tym bardziej frustruje. Swoją drogą – słowa pochwały dla Górnika. Wspaniała atmosfera, wspaniale grają, fajnie się ich ogląda. Po każdej porażce jest niedosyt. Trzeba jednak grać dalej
Powiedz – jako dyrektor sportowy – jak można nauczyć się tego fachu? Tylko i wyłącznie kolejnymi doświadczeniami?
Doświadczenie uczy najwięcej. Do tego: dopytywanie! Poprzez swoją karierę nawiązałem wiele znajomości, więc znam różnych dyrektorów sportowych – we Włoszech, we Francji i tak dalej. Zanim podjąłem się tego wyzwania w Legii, to wykonałem sporo telefonów, aby zrozumieć, na co się piszę. Teraz uczę się jeszcze więcej i ta nauka się nigdy nie skończy. Sukcesy i porażki będę analizował po zakończeniu sezonu.
W czym ci najnowsi zawodnicy są lepsi od swoich poprzedników? Mam na myśli Sama Sessomsa i E.J.’a Onu.
To nie była kwestia, żeby byli „lepsi” albo że tamtych nie chcieliśmy mieć w drużynie. Chcieli odejść, więc to zupełnie inne podejście. Shawn Jones sam poprosił o transfer, a Jawun Evans miał swoje jeszcze inne powody. Wierzymy jednak, że Sessoms jest w stanie wnieść do drużyny trochę szybkości, a Onu to z kolei taki gracz, którego szukaliśmy już latem – właśnie o takim stylu gry. Taki rim protector, który przede wszystkim broni i jest mobilny jednocześnie. Podobny do Ongendy! Potrzebuje jednak dalej pracować, potrzebuje wciąż wdrażać się do drużyny, potrzebuje również… zaufania. Jako były zawodnik wiem, że bez tego jest niewiele szans, aby odnaleźć się w zespole.
Czujesz jakąś satysfakcję, że z Orlen Basket Ligi odchodzą kolejne gwiazdy, a Kameron McGusty jak rozpoczął sezon w barwach Legii, tak wciąż gra dla niej pod koniec lutego?
Tak, cieszę się, nawet z dwóch perspektyw – i dla Legii, i dla niego. Uważam, że to nie jest do końca zdrowe, aby odchodzić w trakcie sezonu. Spotkałem się kilka razy z taką sytuacją, gdy zawodnik odchodził do teoretycznie lepszych drużyn i za większe pieniądze, a rzadko wtedy podtrzymywali rytm. Uważam, że warto być cierpliwym. To jest wspaniały chłopak, pracowity, bardzo mądry. Myślę, że ten wybór to pokazuje.